Podatki na zielonej wyspie będą rosły

Autor: 
Jan Pokrywka

Jeszcze przed wyborami prezydenckimi Polska w oczach rządzących była “zieloną wyspą” na morzu światowego kryzysu. Po kilu tygodniach nasza (tj. państwa) sytuacja tak się pogorszyła, że trzeba podnieść podatki.
Rząd uspokaja, że wzrośnie tylko VAT, i inne podatki pośrednie. Tymczasem to jest właśnie najgorsze. VAT wliczony jest w cenę towaru i każdy, kto cokolwiek kupuje, musi go zapłacić, podobnie jak akcyzę w paliwach i używkach, podczas gdy np. od płacenia podatku dochodowego łatwo się wymigać.
Jak zwykle, tak i w tym przypadku trzeba znaleźć kozła ofiarnego, którym w tym przypadku zostało PiS. Premier Tusk powiedział, że gdyby wcześniej PiS podatków nie obniżył to teraz nie trzeba by ich podwyższać. Taka logika powinna zwalić z nóg, ale jakoś tak się nie dzieje.
Odmóżdżone społeczeństwo, w zna-cznej przynajmniej części, przyjmuje to za rzecz oczywistą.
Zgoła inaczej jest w Ameryce, gdzie wzrasta w siłę opór antypodatkowy i liczy ok. pół miliona członków. Rozwojowi sprzyja Internet. Walczą z rządem wysyłając listy do kongresmenów i urzędów i wpisując zera na rozliczeniu podatkowym. Zdarzają się i groźby wobec pracowników urzędów skarbowych, których liczba stale rośnie.
Zdarzają się też akty przemocy. Najgłośniejszy miał miejsce na początku tego toku, kiedy to Joseph Stack, 53-letni inżynier komputerowy, idąc w ślady wydarzeń z “11 września” rozbił swój samolot o siedzibę skarbówki. Tamtejsze media zrobiły z niego zwariowanego frustrata, ale pozostawiony list pokazuje coś zgoła innego.
Napisał w nim m.in.: “Jako dzieci jesteśmy uczeni, że bez prawa nie byłoby społeczeństwa, lecz tylko anarchia. Niestety, od małego robi się nam pranie mózgu, żebyśmy w to wierzyli /.../ Jestem wreszcie gotów, by powstrzymać to szaleństwo. Cóż, panie Wielki Bracie z IRS (skrót nazwy amerykańskiej skarbówki - przyp. JP), spróbujmy czegoś nowego.
Weź moje ciało i śpij dobrze”. Manifest został umieszczony w internecie ale dostęp do niego zablokowało FBI.
Według części ekonomistów, Ameryka i cały świat dopiero stoi w obliczu kryzysu. Ten, który niby to był, to jak ostrzegawczy pomruk wulkanu przed właściwym wybuchem.
Tymczasem, wg ekspertów z Instytutu von Misesa, “gwałtowne kryzysy gospodarcze, niezwiązane ze zjawiskami zewnętrznymi, takimi jak powodzie i trzęsienia ziemi, zaczęły się w XX wieku, kiedy /.../ drastycznie zmniejszono rezerwy obowiązkowe i zniesiono standard złota, co pozwoliło tworzyć pieniądz w dowolnych ilościach. /.../ Zbyt łatwy pieniądz daje mylący sygnał, który przedsiębiorcy interpretują jako wzrost popytu. Pojawia się tzw. nadprodukcja, rynek zalewają towary, których ludzie nie potrzebują, co kończy się zamykaniem fabryk, upadłościami banków, bezrobociem, niepewnością./.../ W ujęciu innych nurtów ekonomicznych kryzysy są dopustem bożym lub wynikiem nagłej epidemii ludzkiej chciwości bądź głupoty /.../
Wystarczy nie “nakręcać” koniunktury, a jeśli już się ją “nakręciło”, zrezygnować z jej sztucznego podtrzymywania. Najlepiej w ogóle zrezygnować z centralnego zarządzania gospodarką, które teraz jest nagminne, mimo że pokutuje przekonanie, jakoby na całym świecie panował wolny rynek.
Państwowe regulacje i centralne plany są potrzebne ministrom gospodarki i komisarzom w Brukseli. Gospodarce
i przedsiębiorcom nie są potrzebne, a wręcz im szkodzą, gdyż zawsze zniekształcają rzeczywisty stan preferencji konsumentów.
Odgórny nakaz produkowania bananów o określonej krzywiźnie odzwierciedla wyłącznie punkt widzenia grubego komisarza zaciągającego się drogim cygarem i poszukującego uzasadnienia własnej egzystencji, a nie zwykłego konsumenta.
I tak jest ze wszystkimi regulacjami.”

Wydania: