Opowiadanie - Żart Anatola - cz. 3
- Ehm - sąsiadka chrząknęła wymownie.- Przeszkadzam?
Zapanowała niezręczna cisza. Pierwszy opanował się Wojtek.
- Ależ skąd pani Józefo.
Alicja odwróciła się do niej plecami. Nie lubiła tej wścibskiej baby.
Pankracy zdegustowany krzykiem swojej pani, zeskoczył z jej rąk i bezwstydnie zajął się swoją toaletą.
- Przyszłam w sprawie kota, ale widzę, że się znalazł. Ten, tego- sapnęła- we wsi gadają, że się zeszliście.
Alicja myślała, że rzuci się na nią z pięściami.
- To chyba nie pani interes?- odparła ostro. Wojtek zganił ja wzrokiem.
- Nic się nie zmieniło - odparł spokojnie.
- Pytam, bo wiem co mówić, gdyby kto pytał. Jakby co, to wiecie, gdzie mnie szukać.
Gdy wyszła, Wojtek podszedł do Alicji tak blisko, że czuła jego oddech na swym policzku.
- Jeżeli myślisz, że krzykiem i bezczelnym zachowaniem wyprowadzisz mnie z równowagi, to się grubo mylisz. Jestem cierpliwy. Więc, zmień strategię, bo to na mnie nie robi wrażenia.
- Skończyłeś? Ustalmy, kto jaki zajmie pokój. Ja biorę ten po lewej na piętrze.
- Zapewne w drzwiach ma zamek, co? - zaśmiał się.
- A żebyś wiedział.
- Ależ ty masz o mnie zdanie!
- Jestem tylko ostrożna.
- Czy ty siebie słyszysz? Dobrze kończmy tę rozmowę. Idę do wsi po zakupy, bo nie mamy nic na kolację. Wieczorem omówimy plan prac remontowych.
- Dobrze. Ja ogarnę trochę dom. Gdy została sama, zadzwoniła do ciotki i zdała jej relację. Następnie zajęła się rozpakowywaniem rzeczy. Uporała się z tym szybko i wyszła do ogrodu. „Anatolówka” była dwupiętrowym budynkiem, ze strychem. Anatol, przeprowadzając się tutaj wprowadził kilka zmian. Pomalował go na jasno żółty kolor i dodał ciemnobrązowe drewniane elementy. Dom oplatało dzikie wino. Dobudował również taras ze schodami prowadzącymi do ogrodu. Na taras wychodziło się z jadalni, którą poszerzono kosztem jednego z pokojów. Wyburzono kawałek ściany i wstawiono szklane drzwi. Ogród zdobił stary włoski orzech, rododendrony, hortensje. Przed tarasem były rabaty z kwiatami.
- Tu jesteś. Szukam cię po całym domu - stanął w drzwiach tarasu.
- Rozglądam się po ogrodzie. Pomyślałam sobie, że jak mamy tutaj spędzić dwa miesiące, a jest lato, to może byśmy jadali posiłki na tarasie?
- Niezły pomysł. Chodź do kuchni, pomożesz mi rozpakować zakupy.
- Przygotowałam ci gościnny pokój.
- Dziękuje. To miło z twojej strony. Myślałem już, że będę spać na wycieraczce.- uśmiechnął się.
Oparła się o blat stołu i przejechała dłonią po włosach. Znał ten odruch. Oznaczał skrępowanie. - Przepraszam za moje zachowanie…obecna sytuacja wytrąciła mnie z równowagi.
- Rozumiem. Myślę jednak, że jako cywilizowani ludzie, możemy dojść do porozumienia? Mam nowiny - zmienił temat. Ulżyło jej, że nie zamierza rozwijać tej rozmowy.
- Nawet nie wiesz, ile można się dowiedzieć w sklepie. Otóż, córka właścicielki spożywczego wyszła za dobrze sytuowanego Anglika.
- Coś podobnego. Za lorda?
- Ależ ty jesteś zołza. Spotkałem również panią sołtys.
- Nic dziwnego, że zakupy zajęły ci tyle czasu.
- W przyszłą niedzielę organizuje piknik dla mieszkańców, jesteśmy zaproszeni.
***
Jedli kolację na tarasie. Czerwcowe niebo usiane było gwiazdami. Oparła się o krzesło. Pankracy leżał u jej stóp. Pogłaskała go. Kot zamruczał zadowolony.
- Słyszałam, że nieźle ci się wiedzie w Dublinie.
- Nie narzekam. Ty też rozwijasz firmę.
- Zostawię jakieś dziedzictwo dzieciom.
- Zamierzasz założyć rodzinę?- nachylił się w jej kierunku. Widać było, że poruszyły go jej słowa.
- A co w tym dziwnego? Ty o tym nie myślisz?
- Nie!
- Nie uwierzę, że nie masz nikogo.
- Nie mam. Kochałem tylko jedną kobietę. To mi wystarczy.
- Cóż, twoje życie. - Chciała wstać, ale chwycił jej dłoń.
- Spotykasz się z Filipem?
- Puść! Ta rozmowa nie ma sensu.
- Pytam, jesteś z tym palantem?!- krzyknął.
- A jak myślisz? - wyrwała rękę i pobiegła do domu.
- A niech to… - zaklął pod nosem.
c.d.n