Wspomnienia Sybiraków (cz.8) - Jan Miedło

Autor: 
relację sporządził Jerzy Kobryń

Ja w tym sowchozie pracowałem w warsztacie szewskim, siostra na poczcie, młodszy brat, Kazimierz, w stolarni. Polacy, których tam przywieziono, stanowili dla sowchozu cenną siłę roboczą. Miejscowych, dorosłych mężczyzn, prawie tam nie było. Wszyscy byli albo w wojsku, albo zginęli. Polacy stanowili podporę sowchozu. Mój brat, Stanisław, był grupowym wszystkich Polaków w tym sowchozie. Franciszek Szłapa i tu był władzą. Działał w Związku Patriotów Polskich. Często jeździł do delegatury polskiej w Woroszyłowogradzie. Stamtąd przywoził dla nas przeważnie dobre wiadomości.
Tam wyrabiano nam dokumenty na wyjazd do Polski w 1946 roku. Do Polski wracaliśmy przez PUR w Chełmie. Na granicy radzieckiej szczegółowo sprawdzali nam dokumenty. Po sprawdzeniu wagon zamknięto z zewnątrz. Po przekroczeniu granicy, po polskiej stronie mogliśmy już mieć drzwi otwarte. Polska straż graniczna przywitała nas bardzo serdecznie. W Lublinie był krótki postój. Po dworcu paradowaliśmy w kufajkach. Ludzie jakoś dziwnie na nas spogladali. Żydzi wysiadali w Lublinie i kierowali się do Łodzi. Nasz transport skierowano do Szczecina, później do Starogardu Szczecińskiego i znów do Szczecina, i z powrotem do Starogardu Szczecińskiego. Tam kazano nam wyładowywać się. Brat, Stanisław, poszedł do PUR-u, dostał tam kilka adresow, gdzie moglibyśmy się osiedlić.
Znalazł duży majątek, było tam podobno 200 ha. Zabudowania duże. Całość już porządnie wyszabrowana, poniszczona. Obok był staw. W szopie był jeszcze nawóz sztuczny - siarczan amonu. Obok zabudowań poniszczone samochody i maszyny rolnicze. Brat zdecydował, aby tam się osiedlić z całą rodziną. Tak się jednak nie stało.
Otrzymał bowiem z Opolskiego wiadomość od siostry Anieli, która się już tam osiedliła. Od siostry pojechał do braci Józefa i Władysława. Oni byli już zdemobilizowani, przebywali w Warszawie. Wszyscy zjechali się do majątku w Szczecińskiem. Pooglądali, naradzili się - i zrezygnowali. Siostra wróciła w Opolskie i mnie też namówiła bym tam pojechał. Zgodziłem się. Zamieszkałem w Brzegu nad Odrą. Pracowałem w Spółdzielni Inwalidów jako szewc, do 1950 roku. Wtedy powołano mnie do wojska. Służyłem w Nysie. Po pięciu miesiącach zwolnili mnie do cywila. Po wojsku przybyłem do powiatu bystrzyckiego, zamieszkaliśmy we wsi Dolnik. Pracowałem w Gminnej Spółdzielni, później w Składnicy Surowców Wtórnych. Kupiłem w Dolniku małą gospodarkę, ożeniłem się. Miałem czworo dzieci. Jeden syn mi zmarł. Brat, Stanisław, osiedlił się też w Dolniku. Miał gospodarstwo rolne, Władysław zatrzymał się w Oławie, tam miał restaurację. Obecnie mieszka w Paczkowie w Opolskiem.
Na Ukrainie, w miejscu urodzenia i w kolonii Łubianka, nie byłem. Nie ciągnie mnie tam. Nie mamy tam żadnej rodziny. O Syberii mam jak najgorsze wspomnienia. Tam zmarł mój ojciec, tam cierpiałem z całą rodziną z powodu głodu, chorób, upokorzenia zadawanego nam, Polakom, przez naczalstwo. Tam spędziłem swe dzieciństwo, które dzieciństwem nie było.
Do miejscowych mieszkańców Syberii żalu nie mam. Co innego naczalstwo. Ci, z naczalstwa, potrafili dokuczać nam na różne sposoby. Od ciągłego przypominania nam, że Polski już więcej nie zobaczymy, po przezwiska bardzo pospolite.
Na Syberii miałem też przykre zdarzenie powstałe w czasie niewinnej zabawy chłopców. Gdy pracowałem w warsztacie szewskim rosyjscy chłopcy chcieli bym pokazał swoją siłę i zręczność w walce z chłopcem rosyjskim. Wiedzieli, że jestem Polakiem. Chcieli widocznie zorganizować coś w rodzaju zawodów Polska-Rosja. Nie mogłem im odmówić. Walczyliśmy na polu. A w walce, jak to w walce - najpierw jest zaczepka, zachęcanie do ataku, później atak. Dogadywaliśmy sobie - Ty uderz pierwszy! Nie ty! I tak to trwało jakiś czas. Wreszcie mój przeciwnik kopnął mnie, co było nie fair, bo walczyć mieliśmy ręcznie. Moja odpowiedź była natychmiastowa. Pięścią trafiłem go w nos. Krew mu poszła z nosa. On zaczął płakać. Kibice podzielili się. Polacy byli za mną. Orzekli, że Polska zwyciężyła. Co było prawdą, bo on dalej walczyć nie chciał. Ale po walce, po kilku dniach zauważyłem, że Rosjanie szykują odwet, ale nie w podobnej walce, jak przed kilkoma dniami, tylko w grupie. Chodzili za mną i chcieli mnie przyłapać w ustronnym miejscu. Wiedziałem, że nie żartują.
Z warsztatu szewskiego wziąłem nóż. Zawiesiłem go u pasa i tak z nim paradowałem. Oczywiście, że bałem się. Kto wie, co by mogli mi zrobić. Odtąd, aż do wyjazdu na Ukrainę chodziłem z nożem. Dla obrony, oczywiście.
Dolnik, 1998 rok

Wydania: