Druga młodość staroci
Niedzielny poranek 30 maja br. Spakowałam długopis, kartkę, kamerę i aparat, co nieco przekąsiłam i wraz z całą rodzinką zapakowałam się do samochodu, by jak najszybciej rozpocząć spacer po XXXVII Kłodzkich Targach Staroci.
Moja przygoda z tym przedsięwzięciem rozpoczęła się kilka lat temu, gdy mój tato, bardzo lubiący antyki, zabrał mnie ze sobą, abym zobaczyła, jak dziedziniec i uliczki wokół Muzeum Ziemi Kłodzkiej zmieniają się, tworząc specyficzny klimat targowiska. Jako mała dziewczynka chodziłam między stolikami i wystawami absolutnie wszystkim zachwycona, ale także nieco przestraszona ilością ludzi i wystawionych na sprzedaż przedmiotów, które mogłabym przypadkowo potrącić, nadepnąć etc. Wypatrzyłam wtedy śliczny obrazek przedstawiający alpejski krajobraz, a sympatyczny Pan sprzedał go dla mnie po promocyjnej cenie dziesięciu złotych. To miejsce wydało mi się wtedy magiczne.
Byłam bardzo ciekawa, czy tym razem czar tamtego wspomnienia nie pryśnie, więc z odrobiną lęku podążałam
w stronę pierwszych straganów. Na dobry początek przymierzyłam czarny cylinder, słuchając przy okazji jaka jest różnica między wyższym a niższym - jeden należy do kominiarza, a dugi do czarodzieja. Dalej szłam już pochłonięta wyszukiwaniem drobiazgów, przysłuchując się rozmowom. I jak to na targach bywa - o cenę trzeba umieć powalczyć. Otóż pewien Pan przy stoisku z książkami grzecznie pyta:
- Ile za te dwie?
- 50 i 30. Razem 80.- odpowiada sprzedawca.
- Panie! Ja się znam. One są warte najwyżej 50.
- 80 drogi Panie to i tak tanio.
- Dobrze, niech będzie, zgłupiałem chyba. Daję 55 zł.
Po krótkim, acz wymownym milczeniu klient daje za wygraną.
- Niech Panu będzie, ale już zgłupiałem do końca- 60 zł.
- Eee… Nie zgłupiał Pan jeszcze do końca.- skwitował krótko pewny siebie sprzedający.
W otoczeniu starych foteli, stolików, książek, map, pocztówek i tego wszystkiego, co jeszcze przyszło handlarzom do głowy, spędziliśmy miłe przedpołudnie, przyglądając się często z rozbawieniem towarom wystawianym na sprzedaż, ale również ludziom. Niestety, nie dający w tym roku za wygraną deszcz, także i nam pokrzyżował plany, nie pozwalając na dłuższe penetrowanie zakamarków. W jego strugach opuściłam Targi, zabierając ze sobą nową zdobycz - kolejny obraz górskiej sielanki, z przekonaniem, że wrócę za rok.
Wszystkich czytelników zachęcam, gdy tylko nadarzy się kolejna sposobność, aby odwiedzili znane uliczki, zmieniające się w muzeum, w którym dotykanie eksponatów nie jest zabronione, bo po prostu warto to zobaczyć i poczuć bajeczny klimat wszechobecnych staroci przeżywających swoją drugą młodość.