Uprzejmie donoszę, że...
Donosicielstwo istniało zawsze, zawsze też było określane jako czyn ohydny, zasługujący na pogardę. Najgłośniejszy w historii (tajny współpracownik) nijaki Judasz, po zainkasowaniu zapłaty powiesił się, wydając tym samym samoocenę swego czynu. Dzisiejsze normy oceniające kapowanie są zdecydowanie bardziej „liberalne”. Wokół aż się roi od „bohaterów”, którzy z różnych powodów w różnym czasie historycznym z ochotą lub bez przysłużyli się władzy, najczęściej odnosząc określone korzyści. Różne: czy to paszport, talon na samochód, a to paczkę kakao czy lepszych papierosów - bo i takie „gratyfikacje” się zdarzały. O ile zawodowi funkcjonariusze i ich działania mniej czy bardziej represyjne jest dla mnie zrozumiałe, to obrzydzenie we mnie budzą kapusie, ci, co to „uprzejmie donoszę” przyjęli za motto swojego życia. Pamiętam w latach 50.ub. stulecia - mama pisywała kobietom na naszej wsi podania do tow. Prezydenta Bolesława Bieruta (też był wybrany; przez Józefa Stalina) z prośbą o skrócenie kary wymierzonej mężowi za słuchanie Radia Wolna Europa. We wsi było kilku kapusiów, którzy w nocy chodzili podsłuchując pod oknami charakterystycznego sygnału „bum, bum, bum - mówi Radio Wolna Europa”. Ludzie ci znani byli miejscowej społeczności, chodzili do kościoła, do sklepu, gdzie kwitło życie towarzyskie i gdzie na ich widok zmieniano temat rozmowy. To taki kawałek prehistorii, ale i w czasach bliższych „donosicielstwo polskie” tyż się dobrze miało. Dorosły, dobrze sytuowany, na stanowisku, człowiek zaufania społecznego (sołtys) - biega co niedziela po przyzamkowym parku by dokładnie wyzbierać ulotki „Solidarności” które następnie gdzieś tam zanosi z sugestiami co do sprawców.
I drugi wątek: młody 30.latek deklaruje swojemu koledze pomoc w rozprowadzaniu bibuły. Składa wszystko, po czym po roku zanosi do SB! informując oczywiście o wszelkich okolicznościach otrzymania!
Państwo, władza, policja we wszystkich systemach zawsze z takich ludzi będzie korzystać. Ale czy muszą się tym chwalić i dokonywać publicznego werbunku? Wystarczy gratyfikacja. Taki publicznie zwerbowany i „zgloryfikowany” (mundurek, berecik, czerwony krawat) - to już było. A może chodzi o coś zupełnie innego? Skoro udowadniamy, że pozyskujemy do współpracy z władzą coraz szersze kręgi społeczeństwa, to czas zacząć się bać? np. że to ja wyprowadziłem tego pieska nocą? Co mi pozostaje? Donieść na kogoś!