Opowiadanie: Telefon

Autor: 
Zbigniew Czyszczoń

Wracając z pracy późnym popołudniem, Krystyna zrobiła zakupy w osiedlowym sklepie. To był codzienny rytuał: dzień dobry pani Wando, proszę o bułeczki i... Jeszcze nie skończyła wymieniać tego co potrzebuje, gdy właścicielka sklepu, z uśmiechem podawała przygotowane wcześniej artykuły, dodając od czasu do czasu coś gratis, jako stałemu klientowi, zadając zawsze to samo pytanie: co słychać? Nie czekała jednak na odpowiedź. To był jej sposób zjednywania sobie klientów, których losem nie była jednak zbyt zainteresowana. Zresztą Krystyna nie miała ochoty na rozmowę. Jej oczy wędrowały po półkach, lecz myśli wracały do wydarzeń wcześniejszych. Nie były to wesołe myśli. Rano w pracy wszystko było normalnie, jeżeli normalnością można nazwać długą kolejkę ludzi, nerwowo oczekujących na załatwienie swoich spraw w jednym, z dwóch czynnych okienek bankowych. Krystyna rozumiała nerwowość tych ludzi, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego cała złość, wynikająca ze złego zarządzania, jest skierowana właśnie na nią, najmniej odpowiedzialną za taki stan osobę, najmniejszy trybik w wielkiej maszynie bankowej, w dodatku bezbronnej w spotkaniu oko w oko z jej petentami. Po przerwie śniadaniowej pani Wiesia, najstarsza pracownica banku, miała zaczerwienione oczy, a po skończonej pracy znikła w toalecie.
- To ty nic nie wiesz? – spytała Ewa, koleżanka z działu, widząc jej zdziwione spojrzenie.
- A co mam wiedzieć?
- Pani Wiesia dostała wypowiedzenie.
- Niemożliwe – wyszeptała Krystyna, pod którą ugięły się nogi. - Dlaczego?
- Pracuje za wolno – odpowiedziała cicho Ewa, jakby bała się, że ktoś może usłyszeć ich rozmowę – i chyba jest za stara – dodała. Ciekawe, kto będzie następną ofiarą tych zmian? – wyszeptała konspiracyjnie, odchodząc z podniesioną głową.
Krystyna spojrzała na młodszą koleżankę, i pomyślała, że na pewno Agata nie siebie miała na myśli. Jest młoda, energiczna, jej mąż ma pozycję w dużej firmie. W tym momencie poczuła się zagubioną owcą, samotnie walczącą w świecie wilków.
- Pani Krysiu – z zamyślenie wyrwał ją głos właścicielki sklepu – zostawiła pani zakupy. Czy pani coś dolega?
- Nie, nic mi nie jest. Trochę się zamyśliłam.
Weszła w betonowy świat bloków, układając plan na dwa wolne dni. Humor jej się poprawił, gdy przypomniała sobie, że następnego dnia przyjeżdża jej syn ze swoją kolejną dziewczyną. Miała nadzieję, że może wreszcie będzie to ta właściwa, bo z żadną nie pobył dłużej, niż pół roku. Wspinała się po schodach, wsłuchana w stukot własnych butów, głośny w zamkniętej przestrzeni, w której często słychać dźwięki telefonów, dochodzące nie wiadomo skąd. Krystyna wchodząc na trzecie piętro usłyszała właśnie taki dźwięk. Przyspieszyła kroku, nie chcąc być świadkiem czyjejś rozmowy, bo drzwi mieszkań wcale nie stanowiły przeszkody dla głosu rozmawiających za nimi ludzi. Dopiero, gdy znalazła się pod drzwiami swojego mieszkania, zorientowała się, że to u niej dzwoni telefon. Niestety, nie zdążyła podnieść słuchawki, gdy telefon umilkł, ale już po chwili odezwał się jej drugi telefon – komórkowy, o którego istnieniu całkiem zapomniała, zostawiając go w mieszkaniu, gdyż w banku i tak był bezużyteczny.
- Mamo! Dlaczego nie odbierasz telefonu? – jej syn Paweł był wyraźnie poirytowany, mimo że tłumaczyła mu kilkakrotnie, dlaczego zostawia telefon w mieszkaniu. Może już zapomniał o tym, że w pracy ma przecież telefon służbowy i to jej wystarcza. Jej syn nie mógł też wiedzieć tego, że czas jej powrotu do domu nie zawsze jest taki sam, gdyż zależy od jej aktualnego nastroju, który czasem powoduje przyspieszenie, a czasem zwolnienie kroków.
- Słucham synku.
- Niestety mamo! Nie przyjadę na weekend. Zmieniliśmy z Mariolą plany. Idziemy na imprezkę. Słyszysz mamo! Nie mogę przyjechać –pa.
Krystyna wpatrywała się w ekran telefonu usiłując dostrzec w nim twarz swojego syna, przystojnego kruczowłosego młodzieńca, z nie gasnącym nigdy uśmiechem.
Imprezka – wyszeptała. Wiedziała co to znaczy dla Pawła. To dwie noce spędzone w zadymionej kawiarni przy elektrycznym pianinie, i graniu dla tłumu pijanych tancerek i tancerzy. I dwa dni, które odsypia dla zregenerowania sił.
- Mój syn jest studentem architektury – chwaliła się mimo, że wiedziała jakim kosztem dotarł do czwartego roku, grając często jako pianista w różnych lokalach, gdyż wcześniej ukończył średnią szkołę muzyczną.
Pokręcone ludzkie losy, podobne do pnących roślin, wspinają się zawsze w stronę światła. Ale tylko wtedy, gdy mają po czym się wspinać. Lecz gdy zabraknie solidnej podpory, wiją się poziomo w poszukiwaniu jakiegoś oparcia. Myśląc o swoim pełnym ostrych zakrętów życiu, Krystyna usiadła ciężko na krześle, nagle zmęczona, zwiędła jak roślina z braku wody.
- Dlaczego, dlaczego? – zadawała to jedno pytanie, analizując jednocześnie swoje dotychczasowe życie. Sama nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, czego pragnie. Wiedziała na pewno jedno. Mimo, że była atrakcyjną kobietą po czterdziestce, za którą oglądają się mężczyźni, i z zazdrością kobiety, panicznie bała się rozczarowań. Wystarczyły jej w zupełności dwa. Pierwsze, gdy mąż odszedł od niej, wyjeżdżając za ocean z inną kobietą, i zostawiając ją samą z dzieckiem, a drugie, gdy Jacek, w którym była bardzo zakochana, wyjechał do Niemiec na zarobek, a po trzech miesiącach, podczas których umierała z tęsknoty, przysłał wiadomość, że nie wraca, i życzy jej wszystkiego najlepszego. Było to prawie cztery lata temu, gdy po trwającej kilka miesięcy depresji, postanowiła stać się twardą kobietą, poświęcającą swoje życie synowi. Postanowienie wykonywała solidnie do czasu, aż Paweł wyjechał na studia do Krakowa. Coś się w niej wtedy zachwiało. Mimo, że na zewnątrz nie było tych zmian widać, gdyż była kobietą wesołą, trochę wyniosłą, a wręcz niedostępną, podchodzącą do nowych znajomości z wielkim dystansem, to po powrocie do swoich betonowych ścian rozklejała się. Wtedy nie musiała już grać narzuconej sobie roli, ponieważ nikt nie kontrolował jej zachowania, nikt nie oceniał. Wypijając lampkę koniaku, rozczulała się nad sobą, by następnego dnia, z uśmiechem na ustach mówić wszystkim, jak świetnie się czuje.
Siedząc z telefonem w ręku, wzbudzała w sobie złość – broń, którą próbowała zniszczyć ogarniający ją żal.
- Cholera z tak pechowym dniem – powiedziała do siebie na cały głos, mając na myśli zagrożenie w pracy, i zmianę planu przez Pawła. Ulżyło jej. Pod wpływem nagłego impulsu wewnętrznego, który nakazywał jej w takich momentach działanie, wstała biorąc się za sprzątanie mieszkania, które aż lśniło czystością. Gdy nastawiła wodę na kawę, telefon komórkowy leżący dotąd spokojnie na stole wydał głośny sygnał jakby wołał – odbierz wiadomość, odbierz wiadomość. Krystyna wzięła leżący na stole przedmiot, którego trochę się bała. Przecież dopiero niedawno nauczyła się wysyłać krótkie informacje do syna, który namówił ją na kupno tego bardzo nowoczesnego telefonu, z którym od samego początku miała problemy. Ciągle wpisywała nie te litery, które zamierzała, a po których pojawiały się całe zdania, których też nie chciała umieszczać. Niestety to nie była wiadomość od Pawła. Na ekranie przeczytała dziwną wiadomość: „Odezwij się. Czekam... Czekam.. Jurek”.
Zdziwiona Krystyna przeczytała wiadomość kilka razy dochodząc do wniosku, że ktoś musiał się pomylić, chociaż według jej wiedzy, takie pomyłki nie powinny się zdarzać. Skasowała wiadomość, wracając do poprzedniej czynności, którą było parzenie kawy. W tym momencie telefon leżący na stole znów się odezwał. Podeszła z nadzieją, że tym razem wiadomość będzie od jej syna. Ale nie. Ktoś napisał „Wiem, że jesteś tam. odezwij się. Czekam. Jurek”. Tym razem zastanowiła się chwilę, o co chodzi temu panu. Pomyślała, że ktoś musiał jednak zrobić poważny błąd, wprowadzając cyfry do telefonu. Jej obowiązkiem było powiadomić o tym przesyłającego do niej wiadomość. Wpisała jedno słowo dużymi literami „POMYŁKA” i wysłała w eter. Wypełniwszy swój obowiązek, wróciła do przerwanej czynności zaparzania kawy. Po pierwszym łyku usłyszała, że telefon ożył. Podeszła poirytowana i odczytała tekst: „Bardzo proszę odezwij się. Czekam.” Zaskoczona wpatrywała się w ekran jakby ujrzała ducha. - No nie – pomyślała. Tego już za wiele. Odłożyła telefon, nie kasując jednak wiadomości. Coś ją od tego powstrzymywało. Przeczytała tekst jeszcze kilka razy. Wyobraźnia zaczęła zataczać coraz większe kręgi, sięgając coraz dalej i dalej. Zaczęła zadawać sobie pytania. Może ktoś potrzebuje pomocy? Może to jednak ktoś znajomy? Szybko sprawdziła w swojej pamięci tych, którzy znali jej numer, lecz okazało się, że oprócz jej syna, nikt go nie znał. Nawet najbliższa koleżanka Małgosia, nie znała jeszcze tego numeru. Zdecydowanie wystukała „jestem kobietą niezależną, i proszę mnie nie niepokoić”. Nie podpisała się. Wolała zostać anonimowa. To zawsze jest bezpieczne w takich przypadkach. Po chwili czytała odpowiedź: „Jestem niezależnym mężczyzną, lecz mimo to proszę mnie nie odrzucać ..jeżeli ma pani serce”.
Krystyna zastanawiała jak ma postąpić. Miała dwa wyjścia. Bo przecież zawsze są dwa wyjścia. Jedno to wejść do gry, i pobawić się. Wszak nie miała nic innego do roboty. A drugie to wyłączyć telefon. Po chwili wiedziała już, że wejdzie do gry. Coś ją ciągnęło w tę stronę. Może to odezwała się, tkwiąca w niej gdzieś głęboko, żyłka hazardzisty. A może chęć poznania osoby, ukrytej pod imieniem Jerzy (od początku uważała, że jest to tylko pseudonim osoby wysyłającej wiadomość). A może zainteresował ją sposób porozumiewania się, nieznany jej dotychczas, bardzo ciekawy, gdzie nie słychać głosu, przez co w żaden sposób nie można określić osoby, znajdującej się po drugiej stronie,
co z kolei pozwala wniknąć do głębszych warstw intelektualnych człowieka, skrywanych na co dzień przez płaszcz zahamowań. Krystyna zawsze uważała słowo pisane za bardziej przemyślane i prawdziwe, niż zwykłą paplaninę przez telefon. Przecież była miłośniczką książek. Zawahała się. Tempo pytań i odpowiedzi bawiło ją. Do momentu, gdy trafiło w jej czuły punkt. Jej otwartego, pragnącego wielkiego uczucia serca.
- „Mam wielkie serce” – napisała.
- „Wiedziałem”.
- „A jakie serce ma Pan?” – spytała.
- „Ja też mam wielkie serce, lekko zranione”.
W tym momencie komórka Krystyny przestała działać. Bateria rozładowała się, o czym wcześniej informowała, popiskując spazmatycznie. Podłączyła komórkę do sieci. Zrobiła to z takim pośpiechem, że sama była tym zaskoczona. - Co się ze mną dzieje? – pomyślała. Jakiś anonimowy telefon potrafi tak mną poruszyć. Trzymaj się. Ale już w następnej chwili, usprawiedliwiała swoje przyspieszone bicie serca, altruistycznym zainteresowaniem losem człowieka, zaplątanego jak ona w sieć komórkową. Powoli wychodziła z krępującego ją pancerza samokontroli, uwalniając schowane pod nim niespełnione pragnienia, i nie wypowiadane nigdy głośno, marzenia. Jej myśli wirowały jak ćmy wokół lampy nad pytaniem: kto znajduje się po drugiej stronie, kto tak usilnie stara się z nią nawiązać kontakt. Może to młody chłopak, rzucony przez dziewczynę. Może to zwykły podrywacz. Może to sąsiad podglądający ją przez lornetkę. Może... Im więcej wątpliwości ją nachodziło, tym bardziej pragnęła poznać tego „Kogoś”, zajrzeć w głąb jego osobowości. Tym razem ona pierwsza wysłała wiadomość.
- „Przepraszam, ale telefon się rozładował”.
Niestety, do wieczora nie otrzymała odpowiedzi. Chodziła po mieszkaniu jak uwięziona w klatce, gdy wpadł jej do głowy pomysł, aby po prostu zadzwonić pod znany jej numer, i spytać o co w tym wszystkim chodzi. Już sięgała ręką po telefon... ale odłożyła go z powrotem. - To tak jakbym kogoś podglądała wbrew jego woli – pomyślała. Przecież ten ktoś też mógł tak zrobić,a nie zrobił. Widocznie miał powód. Późnym wieczorem telefon ożył.
- „Bardzo przepraszam, że nie odpowiedziałem. Byłem poza zasięgiem”.
Krystyna odczytywała wiadomość lekko zdziwiona. Skąd ten ktoś mógł wiedzieć, że odbierze wiadomość, że czeka na nią?
- „Czekam” – napisała wbrew swojej woli.
- „Czy mogę zadać Pani kilka pytań?”.
Widzę, że zaczyna drążyć – pomyślała. A miałam to zrobić pierwsza.
- „Proszę”.
- „Czy zna pani uczucie samotności?”
Krystyna nie zastanawiała się nad tym pojęciem, bo wokół niej zawsze byli ludzie. Może w ten sposób uciekała przed samotnością. Przypomniała sobie jednak, że kiedyś poznała to rozbijające, destrukcyjne, bolące jak najgorsza rana uczucie. Było to wtedy, gdy Jacek wyjechał do Niemiec, a ona zakochana, w samotności oczekiwała na jego powrót. Lecz gdy okazało się, że on nie wróci, wokół niej zrobiła się pustka. Została sama w oceanie rozpaczy. Może to była właśnie samotność.
- „Samotność to szybujący wysoko ptak” – odpowiedziała.
- „To na pewno szybujący orzeł” – przeczytała. Bardzo jej się spodobało to powiedzenie. Samotność w postaci orła. To coś ponad jej możliwości.
- „Czy samotność to wybór czy los?” – padło pytanie.
Zadała je sama sobie: Czy to moja wina, że jestem sama? Nie mogła przyznać się do swoich błędów, do swoich ułomności. To takie trudne, nawet wobec kogoś, kogo się nie widzi i nie zna.
- „Orzeł nie ma wyboru, ale ludzie mają” – wystukała, dobierając każdy wyraz bardzo starannie.
- „Jest Pani bardzo inteligentną osobą”.
Mimo, że nie znosiła płaskich komplementów, skierowanych pod jej adresem przez mężczyzn, oczekujących tylko jednego, ten komplement od obcej osoby, miał podwójną wartość, i był na pewno szczery. Gdy niewidomy powie, że masz wspaniały głos, to można wierzyć, że mówi prawdę.
- „Teraz moja kolej na zadawanie pytań” – napisała.
- „Czekam”.
Długo zastanawiała się o co zapytać, żeby nie było zbyt głupie, ani banalne. Oto zaleta tekstu – pomyślała- wymaga skupienia.
- „Czym według Pana jest szczęście”?
- „Poddaję się. Wie pani, że to pytanie zostanie bez odpowiedzi. Słowa nic tu nie znaczą. Proszę posłuchać swojego serca.”
Krystyna nie spodziewała się tak trafnej, i tak szybkiej odpowiedzi. Coraz więcej szacunku nabierała do swojego rozmówcy.
- „Mam jeszcze jedno pytanie” zastukała klawiszami. Pisanie szło jej znacznie szybciej niż na początku spotkania. Nie, nie chciała o to pytać. Ale pytanie już poszło w eter, już nie można było powiedzieć przepraszam, pytania nie było. To nie sąd. Tutaj każde słowo było ważne. Zapytała tylko, czy jest młodym człowiekiem, czy może trochę starszym. Długo czekała na odpowiedź.
- „Proszę spytać starca co w nim jest młode, a co stare,i co odpowie? Młodość zawsze jest młoda,aż do śmierci.”
Czytała tekst kilka razy, nie zdając sobie sprawy z tego, że uczy się go na pamięć. - Na kogo ja trafiłam? – spytała siebie. Albo kto trafił na mnie. Jej odległe czterdzieści lat bolało najbardziej. Ponoć nic tak nie męczy, jak pływanie pod prąd, który jest ciągle taki sam, a pływak niestety traci siły. Powtarzając zapamiętane zdanie jak mantrę, przeszła do łazienki, i spojrzała w lustro. Zobaczyła ładną twarz, okoloną czarnymi włosami, gładką skórę na szyi, wypukłe piersi i smutne niebieskie oczy, szeroko otwarte. Przypomniała jej się teoria stojącego wiecznie zegara, który tak naprawdę, przesuwa się z prędkością jednej sekundy na jedno pokolenie, z których każde jest pewne, że zegar jest zepsuty. Wróciła do telefonu i wystukała:
„Z Pana jest niezły filozof, a ja muszę twardo stąpać po ziemi, więc nie mam czasu na tak głębokie przemyślenia” .
Odpowiedź otrzymała dopiero po kwadransie.
- „Życie to nie tylko filozofia, to najpierw biologia...”
- „Co Pan ma na myśli?”
- „Pani doskonale wie o co mi chodzi”.
Wiedziała. Zarumieniła się jak uczennica przyłapana na paleniu papierosów. Na dzisiaj koniec – postanowiła, pisząc jeden wyraz „dobranoc” i wyłączając telefon.
Letnia noc była ciepła i wilgotna, ze stukającymi nieśmiało o blaszany parapet kropelkami deszczu. Leżała z zamkniętymi oczami. Nie mogła zasnąć. Biologia – myślała. Położyła ręce na płaskim brzuchu. Potem przesunęła niżej. Poczuła swoją kobiecość bardzo mocno. Nabrzmiałe piersi bolały. Kiedy ostatni raz się kochała? Sześć, może siedem miesięcy temu. Zaczęło się na jakiejś imprezie u koleżanki, gdzie wypiła zbyt wiele. Marek był bardzo przystojny, i pożerał ją wzrokiem. Zaciskała mocno nogi, bo wydawało się jej, że wszyscy dostrzegają jej podniecenie. Odwiózł ją taksówką do domu. Nie musiał pytać ani prosić. Sama chwyciła go za rękę, i zaprowadziła na górę. Kochała się jak szalona, na zapas, nienasycona do końca. Upajała się seksem. Tak – przypominała sobie – to była szalona noc. Marek wyszedł wcześnie rano
i tyle go widziała. Ponoć był w mieście tylko przejazdem. Właściwie była mu wdzięczna za to, że zniknął. Od dzisiaj wzbogaciła swoją teorię dotyczącą mężczyzn. Do tej pory uważała, że jedni są od seksu, inni od kochania, a mężowie od zarabiania. Dzisiaj dodała jeszcze jedną kategorię – tę od przesyłania wiadomości tekstowych, zmuszających do pracy szare komórki. Którego by wybrała? – zastanawiała się leżąc w ciemnościach? Doszła do wniosku, że najlepiej, gdyby jeden miał cechy wszystkich. Czyli wybrałaby królewicza z bajki, albo ze swojej wyobraźni. Tylko jak żyć z wirtualnym mężczyzną – pomyślała zasypiając.
W środku nocy zerwała się włączając telefon i wpisując tekst „Czy Pan wierzy w miłość wirtualną?”.
Chyba nie spał, gdyż odpowiedź przyszła natychmiast.
- „Nie wiem o co Pani chodzi.”
- „Pytałam, czy można kogoś kochać nie znając go?”
- „Można – Boga”.
Znów ją zaskoczył celną odpowiedzią. Nie kontynuowała rozmowy. On też nie nalegał. Leżała ciężko dysząc. Pobudzone wyobraźnią ciało łaknęło czułości, dotyku. Pragnęła poczucia bezpieczeństwa, jakby znów była małą bezradną dziewczynką. Zwinęła się w kłębek cichutko pochlipując, i po jakimś czasie zasnęła. Słońce obudziło ją w lepszym nastroju. Znów ubrała się w swój pancerz ochronny, stając się silną kobietą. Umówiła się z Małgosią na opalanie, i cały dzień spędziła nad wodą. Pochlebiało jej, gdy mężczyźni kierowali wzrok w jej stronę, opalającą się w kostiumie, zgrabną i opaloną. Myślała o wczorajszym dniu, który zaczął się pechowo, a skończył w nieznany jej do tej pory sposób. Nie zdradziła koleżance sekretu. Ten facet był tylko jej facetem – z „komórki.”
Gdy wróciła wieczorem, w telefonie, który przezornie zostawiła w domu, czekała wiadomość.
- „Dzisiaj był piękny dzień. Na pewno była Pani gdzieś nad wodą. Zgadłem?”
Najpierw pomyślała, że ten Ktoś, musi mieszkać w tym samym mieście, ale oglądając prognozę stwierdziła, że jednak cały kraj skąpany jest w słońcu.
- „Słońce daje radość i siłę” – odpowiedziała wytartym trochę sloganem.
- „Na pewno ładuje akumulatory – czy zgadza się Pani ze mną?”
Jej akumulatory były pełne. Groziły zwarciem. Zwłaszcza, że czekał ją jeszcze jeden wolny, słoneczny dzień.
- „Przydadzą się gdy nie będzie pogody” – odpisała.
Odpowiedzi nie otrzymała. Telefon milczał jak przysłowiowy głaz. O jedenastej w nocy, gdy już leżała w łóżku czytając „Wyznania Gejszy” Guldena otworzyła wiadomość.
- „O czym Pani marzy leżąc w łóżku?”
Zastanowiło ją to skąd wie, że ona leży w łóżku, i to sama. Czyżby tak dokładnie znał jej zwyczaje. A może tylko się domyślał, sprawdzając czy trafił. Przecież nie jest jasnowidzem. Nagle zapragnęła tego kogoś wyobrazić sobie. Rysowała w myślach portret pamięciowy, zmieniając go co chwilę. Kto to może być? – zadawała sobie pytanie. I jak wygląda? Może jest przystojnym brunetem, a może niskim blondynem. Może jest młodzieńcem, a może w podeszłym wieku.
- „Marzę o spokoju” – odpisała.
- „Dla mnie marzeniem jest morska bryza, i cisza, w której słyszę własne myśli, i ....”
Krystynę zaintrygował wielokropek.
- „Co to znaczy i...”
- „Błękit nieba nad głową.”
Zamurowało ją. Przecież to były jej słowa. To ona pragnęła zefirku, słońca i błękitu. Kiedyś, będąc z Jackiem, planowała wyjazd do Grecji, ale nic z tego nie wyszło. Pozostało tylko nie spełnione marzenie, i basen z krzyczącymi dziećmi, lub trawa nad rzeką z komarami i muchami.
- „Marzenia są tylko po to, żeby się nie spełniały” – napisała.
- „Pani jest optymistyczną pesymistką – prawda???”
Czytając to zdanie, zastanawiała się dlaczego piszący je facet, podpisujący się imieniem Jurek, postawił aż trzy znaki zapytania. Po chwili znalazła coś znajomego w tych wyrazach. Pośpiesznie otworzyła szufladki pamięci, grzebiąc w nich chaotycznie, aż rozbolała ją głowa. I gdy wydawało się, że to wymysł jej bujnej wyobraźni, przyszło olśnienie. Nagłe, niespodziewane olśnienie. Przecież już kiedyś słyszała te słowa, skierowane do siebie. Przywoływała dźwięki z przeszłości, pytając gwiazd -Kto je wypowiedział i kiedy? Z rozsypanych, kolorowych szkiełek, jakimi były minione lata, zaczęła jak prawdziwa artystka, bardzo starannie układać mozaikę,aż wyłoniła się znajoma postać. Jurek był w jej wieku. Pracował w tym samym banku, w dziale na drugim piętrze. Spotykali się bardzo rzadko, i tylko na schodach. Teraz dopiero przypomniała sobie, że zawsze, gdy ją mijał, uśmiechał się nieśmiało, jakby bal się, że może ją czymś urazić. Nie zwracała na niego uwagi, mimo że był bardzo przystojny. Zastanowiła się dlaczego? I w tym momencie przypomniała sobie, że cztery lata temu gdy ona była jeszcze z Jackiem, Jurkowi umarła żona. On zamknął się wtedy, odgradzając murem od świata. Mur ten wszyscy zaakceptowali. Ona też. Teraz jej zawodna pamięć, przywracała obrazki z przeszłości. To właśnie Jurek podczas imprezy bankowej, widząc ją użalająca się nad sobą powiedział, żeby nie zachowywała się jak optymistyczna pesymistka, lecz tylko jak optymistka, gdyż jest wspaniałą, zachwycająco wspaniałą kobietą. Nie zwróciła wtedy uwagi na jego oczy, pełne czułości i oddania. Krystyna sto razy analizowała wszystko to, co było związane z Jurkiem i telefonem komórkowym. I znów pytała siebie, czy to na pewno on, czy na pewno. Widziała jego postać, nagle ożywioną, z krwi i kości. Analizowała wysłane przez niego teksty. Czytała je i zaczynała rozumieć. Postanowiła od razu to sprawdzić. Zadzwoniła bezpośrednio, bez żadnego wystukiwania liter. Telefon jednak był wyłączony. Na nic zdały się powtarzane próby. Mogła tylko cierpliwie czekać, i analizować wszystko od początku. Patrzyła na zegar, nie mogąc doczekać się poniedziałku. Nie wiedziała jak ma się zachować, gdy go spotka. Na wszelki wypadek przygotowała sobie kilka wersji tego spotkania. Od atakującej, przez pytającą do pretensjonalnej. Pragnęła spojrzeć mu w oczy, i zapytać czy naprawdę jest optymistyczną pesymistką. Jej serce waliło, gdy wchodziła po schodach na drugie piętro w banku. Rozejrzała się po pokoju, w którym stały cztery biurka.
- Cześć Krysiu. Szukasz kogoś? – spytała pani Władka, rozkładając dokumenty na jednym z biurek.
- Gdzie jest Jurek? – spytała. To ty nic nie wiesz? Jest w szpitalu. Miał operację. Zmroziło ją. Jedno wiedziała. Jej plan, tak misternie utkany, rozsypał się w proch.
- Operację? Jaką operację? – zapytała.
- Ma raka gardła.
Pod Krystyną ugięły się nogi. Schodziła tak, jakby dźwigała na plecach ogromny ciężar. Pomyślała tylko, że następny dzień ma z głowy. Gdy wracała do domu zapomniała o zakupach, zapomniała o całym świecie. Będąc w mieszkaniu wzięła przedmiot jej nadziei, radości i teraz rozpaczy, i otworzyła wiadomość. Gdy czytała ją, łzy zaczęły wypełniać jej oczy, a litery rozmazywały się, tworząc jedną wielką plamę. Musiała je cały czas wycierać. Wiadomość przesyłał Jurek. Ale jakże inną niż poprzednie, anonimowe.
- „Krysiu, jestem po operacji. Wszystko w porządku. Uratowałaś mnie. Będę mógł mówić. Będę mógł krzyczeć na cały głos, że kocham Cię od bardzo, bardzo dawna”.
- „Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej durniu. Dlaczego???” – odpisała.

Wydania: