A co tam w Różanym Dworze...
A co tam w Różanym Dworze... Tam, gdzie rosną poziomki...
Wspomnienia czyli Dzień Ojca i rzecz o skarbach prawdziwych chwil maleńkich, co gdy raz się staną, to idą z nami przez życie aż do końca dni.
Polanica 6 listopada 2005 r.
I cóż dalej szary Człowieku
I cóż dalej szary
Człowieku
Siłaczu
Wózek Twój
ciągniesz
pchasz
nie uśniesz
strzegąc
Wózek Twój
na nim
Rodzina
Ojczyzna
Religia
Wartości
Miłości
Ból codzienności
Sił brak………
(Monika Maciejczyk)
Jeszcze kilka lat temu, można było coś zaplanować lub czegoś być pewnym. Dzisiaj cieszymy się dniem i tym, że przeminął i pozwolił na zachowanie ładu do jakiego przez dziesiątki lat przywykliśmy. A ci wszyscy odpowiedzialni nie tylko za siebie ale za swoje rodziny, bliskich, za dom rodzinny, czy małe rodzinne przedsiębiorstwo... nie mogą spać spokojnie. A niby to z prasy i TV płynie przekaz o wielu pozytywnych rzeczach i one pomimo wszystko dają nadzieję przetrwania trudnego czasu, to jednak, gdy spojrzymy na nasze bytowanie z poziomu zwykłego szarego człowieka, to takie prawdziwe zderzenie z rzeczywistością nie napawa nas ani spokojem, ani dobrostanem. Trudny czas i po brzegi wypełniony różnego rodzaju niespodziankami. Jeśli można je tak nazwać, bowiem niespodzianka kojarzy się nam z czymś miłym i przyjemnym. Słowo to, tutaj nie znajduje swojego właściwego miejsca. Bardziej być może odpowiednim byłby neologizm... losowianka,
a w przypadkach ekstremalnych i drastycznych... szokowianka.
Ale ja nie o tym chciałam Państwu opowiedzieć. Choć myślę, że należy zaznaczyć ten czas szczególny, w którym piszę te słowa. Mamy go w tle i na tej scenie współczesnej rozgrywa się nasze życie. Wielkie to Teatrum. Jedni
w roli aktorów, inni jako widzowie. Jednak w realu, widzowie powinni liczyć się z tym, że zdarzyć się mogą różne
i trudne do przewidzenia okoliczności, które sprawią że spokojny odbiór treści płynącej z owej sceny... stanie się niemożliwy. A bywały w historii takie teatry, z których publiczność musiała uciekać aby życie zachować.
Wiem, tłumaczę się... z sensu powrotów do przeszłości. Tam, gdzie ład i porządek. Tam, gdzie rosną poziomki. Ostatnio wspomniałam jak dobrze jest powrócić. I jeśli ma się gdzie powrócić. Ta nasza pamięć lat minionych i ten jej dar bezcenny zapominania rzeczy złych. Wybaczcie mi to porównanie, bowiem myślę, że ono oddaje sedno mojej myśli. To jak czas rodzenia, gdy przyszła matka ma wydać na świat swoje dziecko. To jeden
z najtrudniejszych momentów w jej życiu. To ogromny ból, niepewność, troska, lęk, strach, panika. Trudne chwile pełne bólu i przerażenia. A jednak, gdy urodzi się dziecko, wszystko blednie i staje się nieważne. Bo przyjście na świat nowego życia zabiera i niweluje pamięć złych chwil. Zapadają one
w niepamięć, bo radość i szczęście wypierają je na obrzeża naszej jaźni. I co, zła pamięć umiera i pamiętamy tylko same dobre chwile. A to jest ogromnie optymistyczne i sprawia, że wspomnienia wygrywają z rzeczywistością. Ale ja chciałam... o wspomnieniach
i o naszych Ojcach słów kilka. A to
w kontekście zbliżającego się Dnia Ojca, który w Polsce przypada na 23 czerwca. A te moje wcześniejsze przemowy miały na celu rzec Wam, że nie wszyscy Ojcowie pojadą windą do Nieba. Bowiem to samo życie i jego różne scenariusze. A one i dobre, i złe, i nic na to poradzić się nie da. Jednak chciałam Państwu powiedzieć o tym, abyście w życiu swoim poszukali chwil. Tych chwil, które pozostaną w Was na zawsze. Tych dobrych chwil. Bowiem to buduje i ratuje dobrą pamięć, przywraca relacje. Sprawia, że potrafimy zrozumieć i wybaczyć. A to wybaczenie po latach, bardziej nam jest potrzebne niźli tym co zawinili. Jako dziecko, spotkałam się w otoczeniu bliższym
i dalszym z dziećmi, które przeżyły różne historie. Przemoc domową, skrajną biedę, nałogi, wulgaryzmy, które dom rodzinny zamieniały w piekło.
A dawnymi czasy, dzieci takie... milczały. I z pewnością odcisnęło się to piętnem w ich młodej i nieukształtowanej jeszcze psychice. Matryca złego domu rodzinnego wyryła często nieodwracalny ślad, polegający na powieleniu wzorca w ich przyszłym życiu. Bowiem według starego prawidła Leonarda da Vinci – każda akcja powoduje reakcję. I to chciałam rzec ku przestrodze. Bowiem każde zło piętnem się odciska
i pozostaje na całe życie. Aby wiedzieć, że może być inaczej... trzeba doświadczyć dobra i miłości.
Piszę to dlatego, by uratować pamięć chwil dobrych. Bowiem nie każdy z nas miał szczęśliwe dzieciństwo. Tych wszystkich, którzy nie mogą przywołać dobrej pamięci, proszę o powrót do wspomnień i szukanie tam tego co podniesie z traumy. I to jest prawdziwe wybaczanie.
Myślę o tym, jak wielkie miałam szczęście być córką mojego Ojca. Złych chwil nie pamiętam. Tylko dlatego, że ich nie było. Nic takiego nie wydarzyło się o czym chciałabym zapomnieć. Czas zabiegany nie pozwala pisać. A tak bym chciała napisać książkę o moim Ojcu. Pamiętam słowa Nadleśniczego Emila Szałapaty, przyjaciela rodziców moich. Słowa, które wypowiedział odwiedzając mnie po wielu, latach od śmierci Ojca. Rzekł... to był człowiek legenda. I to prawda, bo ja tak go pamiętam i ci wszyscy ludzie, którzy spotkali mojego Ojca na swojej drodze. Pamiętam też, gdy na jednym ze Zjazdów Chirurgów Plastyków w Polanicy Zdroju, przyjaciel mojego Ojca – prof. dr hab. n. med. Kazimierz Kobus przywołał z trybuny Jego pamięć wśród zgromadzonych i rzekł ... świetlana postać doktora Stanisława Maciejczyka. I tak było po prawdzie. Bowiem w mojej pamięci, Ojciec mój to świetlana postać. Drobny i mały, wielkiego umysłu i serca człowiek. Nigdy mocarzem nie był, choć Duszę miał przeogromną. I jak to napisałam
w jednym moim wierszu o Rodzicach... że postacią swoją podtrzymywał ołowiane sklepienie Niebios.
Polanica, 30 czerwca 2005 r.
Dzieciństwo
Bombka biała
I niebieska
zamknięta w zeszycie
kreska
uśmiech matki
miodem złoty
jasnych
dziewczęcych
warkoczy sploty
Ojca postać
drobna, mała
Sercem wielkim
wstrzymywała
ołowiane sklepienie Niebios...
/Monika Maciejczyk/
Zmarł bardzo młodo. Miał zaledwie 43 lata. To wielkie, wielkie serce, nie udźwignęło ciężaru życia. I pozostała pamięć lat, dni i chwil. A powiem Wam, że pośród największych skarbów moich są chwile te, które nie umierają nigdy. Z pewnością o tym kiedyś napiszę. To moja wielka powinność wobec tego wspaniałego, dobrego i mądrego człowieka. Bo to ja jestem jedynym świadkiem tych chwil, a one odejdą razem ze mną i umrą wraz ze mną. A tak bardzo chciałabym je zachować. Nie tylko dla moich dzieci ale dla ludzi. Dla innych ojców – tych, którzy żyją obecnie i tych którzy nadejdą po nich.
Skarby chwil dawnych, gdy budziłam się ze snu dniem majowym moich imienin. Tatko mój już dawno poszedł do pracy swojej, do szpitala, do chorych, którzy byli Jego sensem. A wychodząc do swych poważnych i trudnych obowiązków, kładł po cichu na poduszce śpiącego dziecka... obrazek śmiesznego, małego kociaka. Kolorowy i radosny. Pewnie wycięty z jakiegoś zagranicznego czasopisma medycznego lub z pudełka czekoladek. A gdy otwierałam oczy, to na obrazku tym igrały promienie słońca i wiosna pełna odgłosów budzącego się dnia i... śmiał się cały świat. Gdy byłam chora, Tatko przynosił barwne, przepiękne angielskie książeczki Walta Disneya i kładł je przede mną na kołderce. Tam, otwierały się dobre światy zza żelaznej kurtyny. A gdy usnęłam, obok w Ojca mojego gabinecie długo jeszcze w noc ciemną paliła się lampa. Tam pochylony nad księgami medycznymi pisał swoje prace naukowe, co chwilę wsłuchując się w miarowy, spokojny oddech dziecka śpiącego w pokoju tuż obok. A latem co to były za wyprawy wspólne na łąki pełne ziół i pachnących poziomek. Wyprawy do lasów, grzybobrania i łowienie ryb, jazda konna i opowieści o zwierzętach małych i dużych, których nie wolno zabijać. Kochał Tatko naszą śląską ziemię i mawiał o niej, że to Kanada pachnąca żywicą. Otwierał mi światy wielkich pisarzy – Jacka Londona i Jamesa Olivera Curwooda. A w jesienne wieczory, gdy wracał z pracy, włóczyliśmy się polanickimi uliczkami i zaułkami. Mocno trzymałam Ojca pod rękę, uczepiwszy się rękawa jego kurtki. A kurtka ta brezentowa, miękka, podbita ciepłą watoliną z kołnierzem ze sztucznego misia. Stara kurtka, bo lepsza niepotrzebna. Ile to razy moja Matka chciała kupić nową, a tu nic z tego, bo i po co... jak stara taka dobra, ciepła i mięciutka. Oj, ten mój Tatko kochany, idąc ze mną pod rękę, opowiadał wymyślone historie. Z Dzikiego Zachodu, Krainy Clondike i Alaski. O ludziach dobrych, uczciwych i niezłomnych. O zwierzętach w kniejach i Indianach galopujących w prerii na mustangach. O miłości prawdziwej i przyjaźni, co jak raz się narodzi, to już na zawsze. Oj, wymyślał Tatko mój te swoje historie, a z takim wdziękiem i tak lekko... jak piórko spada. I tak szliśmy sobie wieczorem i świata nie widzieliśmy obok tego, który malował się wyobraźnią. A biedny był Tatko mój jak przysłowiowa mysz kościelna, bo jako lekarz zasadę żelazną miał, że ludzi nie leczy się... za pieniądze. Ileż to razy Matka moja prosiła, aby może tak gabinet prywatny założyć, a może praktykę prywatną i żyć spokojnie, dobrze i w dobrostanie.
A ten, mój Tatko kochany powiadał na to, że dobrze sobie w spokoju i miłości żyjemy, to i po co... lepiej. Oj, tak, tak, Mateczka moja mawiała, że Ojciec najszczęśliwszy był, gdy miał 5 zł w kieszeni. I to była święta prawda.
I powiem Wam, że człowiek człowiekowi dać może wiele w świecie materii, lecz najważniejsze co podarować może to skarby chwil. Chwil, które nie umierają nigdy. Życzę wszystkim Ojcom, wszystkiego co najlepsze. A najbardziej życzę tego, aby po wielu, wielu latach Wasze dzieci zachowały pamięć dobrych chwil.