POCZTÓWKA ZE LWOWA (10)
Na ogół Lwów zwiedzamy grupowo z przewodnikiem. Tym razem proponuję jednak pewną zmianę. Zwiedzajmy raczej sami a zobaczymy o wiele więcej. Odkryjemy wtedy nowe miejsca czy wręcz jego magiczne zakątki. Wystarczy tylko mieć w ręku dobry przewodnik a tych na rynku nie brakuje. Dzisiaj chciałbym zaprosić Państwa na nietypowy spacer po … dachach Lwowa, skąd niezapomniane widoki i wrażenia. Nie będzie to może dosłowny spacer po dachach, ale nowe spojrzenie na miasto z lotu ptaka.
Pierwszy spacer będzie nie tyle po schodach, co po stromych często ścieżkach. Warto wybrać się na Kopiec Unii Lubelskiej (413 m npm) na Wysokim Zamku. Warto też odwiedzić otwarty ostatnio Memoriał Niebiańskiej Sotni na przedłużeniu parku na Wałach Gubernatorskich. Pomijam już sam Memoriał, ale ze zbocza wysunięte są trzy pomosty skąd podziwiamy panoramę miasta w tym wieże i dachy starego miasta.
Nie odpuszczamy sobie też dwóch lwowskich wież, skąd równie niezapomniane widoki. Będąc na rynku wstępujemy do ratusza. Warto wdrapać się po ponad trzystu wąskich i stromych schodach, aby dotrzeć na taras widokowy na górze wieży (65 m). To jeden z piękniejszych widoków na miasto. Będąc pod ratuszem przypominam sobie nieznany ogółowi fakt, ze w tym miejscu w roku 1921 ukraiński bojownik OUN niejaki Fedok dokonał na szczęście nieudanego zamachu na Piłsudskiego. Warto również wdrapać się na wieżę kościoła św. Elżbiety, tu mniej już chętnych a widok niemniej wspaniały. Kiedyś była to zresztą najwyższa budowla miasta.
Wybieramy się jednak na same lwowskie dachy i to nie w przenośni. Swój spacer rozpoczynamy od Domu Legend przy ul. Starojewrejskiej. Na widokowym podeście znajdziemy tam Trabanta, do którego można wsiadać i poczuć się jego kierowcą. O spojrzeniu na dachy Starego Miasta i wieże kościołów nie wspomnę. Podobny jest widok z dachu kamienicy nr 14 na rynku, gdzie mieści się kontrowersyjna „kryjówka UPA”. Tu z kolei umieszczono na szczycie dachu działko przeciwlotnicze.
W tych kamienicach są restauracje, stąd udostępniają wejścia na swoje dachy. Z kolei z górnej kawiarni Partyfon możemy podziwiać m.in. Plac Halicki, kościół św. Andrzeja czy bernardyński klasztor a w oddali Kopiec Unii.
Podobne widoki czekają na nas z górnych tarasów niektórych z hoteli. Z restauracji hotelu „Panorama” przy Wałach Hetmańskich piękny zwł. wieczorową porą widok m.in. na Teatr Wielki i jego okolice. Podobny widok czeka na nas z hotelu „Cytadela”, chociaż to już nieco dalej od ścisłego centrum czy z hotelu „Dniest” przy ul. Matejki. Są nawet turystyczne biura specjalizujące się w tego rodzaju wyprawach, ale wielką frajdą jest jednak samodzielny spacer.
Takie biura oferują również spacery po lwowskich podziemiach, które na ogół mijamy w pośpiechu. Wtedy wstępujemy m.in. do podziemi Teatru Wielkiego zwanego też Operą, gdzie ujrzymy fragment rzeki Pełtew. Pod samym bowiem centrum miasta w ciągu dawnej ul. Akademickiej i Wałów Hetmańskich i dalej w kierunku Zamarstynowa ciągnie się pod ziemią zasklepione koryto rzeki – ale to raczej niedostępne jest dla nas.
Nie liczmy jednak na typową trasę podziemną jak to bywa w Kłodzku, Rzeszowie czy Chełmie, chociaż myśli się tutaj o takiej kilometrowej staromiejskiej trasie. Póki co utknęło wszystko na etapie dokumentacji. Za to warto już wstąpić do podziemi m.in. klasztoru oo. Dominikanów, kościoła św. Piotra i Pawła zwanego też kościołem Jezuitów czy dawnego kościoła Trynitarzy przy ul. Krakowskiej. Możemy również wcielić się w rolę górnika w słynnej Kopalni Kawy. Kiedyś Lwów miał kilka poziomów, większość to były olbrzymie piwnice i składy dóbr wszelakich. Kryła się tam również tajemnicza pracownia alchemika. Gdy tylko czas nam pozwoli odwiedzajmy to miasto na różne sposoby i w różnym też wymiarze.
Po takich atrakcjach zapraszam na aromatyczną kawę w niezwykłym miejscu. To jeden z najpiękniejszych zaułków i kawiarnianych ogródków Lwowa. Myślę o ormiańskim kwartale Lwowa. Podczas rutynowego zwiedzania ormiańskiej katedry nie ma okazji spokojnie zagłębić się w tej niesamowitej atmosferze. Ostatnio miałem jednak wyjątkowe szczęście, bowiem wraz z koleżankami z Radia Katowice zostaliśmy zaproszeni na wieczorne sobotnie nabożeństwo. Sam do końca nie wiem, czemu to zawdzięczamy. Wtedy katedra jest zamknięta dla oblegających ją tłumów. Wtedy też możemy wysłuchać przepięknych śpiewów i uczestniczyć w bogatej ormiańskiej liturgii. Niesamowite wprost wrażenia, których nie da się opisać słowami. Dziękuję diakonowi tego kościoła za zaproszenie i ukazanie z bliska uroków katedry, na ogół odgradzają nas od tego sznury czy barierki.
Po takich wrażeniach trafiamy do mieszczącej się na tyłach kawiarenki „Mons Pius”. To dawny bank ormiański mający w założeniu walkę z lichwą. Nie bez powodu zwany w wolnym tłumaczeniu „Bankiem Pobożnego”. Samo wnętrze już robi wrażenie. Witraż Jana Rosena, którego ścienne malowidła spotkamy w katedrze, drewniany stary strop czy nagrobne płyty. W tym płyta ks. J. Mordysiewicza, który tworzył ten bank. Przywołuję też postać ks. Dionizego Kajetanowicza, jednego z dyrektorów banku, który zginął w sowieckim obozie. Dziwne jest uczucie kiedy mamy stąpać po tych płytach, bowiem wyłożona jest nimi część podłogi. Podobno kiedy znikną starte naszymi stopami ich nazwiska, wtedy zaznają wiecznego spokoju. Stąpam jednak po nich delikatnie nie chcąc spłoszyć ich ducha i takiej też atmosfery. Kolejne magiczne miejsce naszego Lwowa.
Podczas każdego pobytu staram się uczestniczyć w wydarzeniach promującym we Lwowie polską kulturę. Właśnie trafiłem na niezwykły Międzynarodowy Festiwal Piosenek Janusza Gniatkowskiego, który urodził się we Lwowie (1928 – 2011). Powojenne losy rzuciły go do Katowic a pod koniec życia do Częstochowy i pobliskiego Poraja. Sam festiwal odbył się zresztą w filharmonii, jednej z prestiżowych sal i scen tego miasta.
Tak się składa, że jego piosenki towarzyszyły mi mimowolnie w dzieciństwie, praktycznie wychowałem się na nich. Zapewne wielu z nas pamięta jego wspaniały głos i takie przeboje jak słynna Apossionata, Bella bella Donna, Kuba wyspa jak wulkan gorąca czy Wrocławskie gwiazdy. Piosenkarz zwany wtedy nie bez powodu polskim Sinatrą. Kiedyś uczestniczyłem w jego ostatnim jubileuszowym koncercie a później w kolejnych polskich edycjach festiwalu jego imienia. Jednak takiej gratki jak koncert jego piosenek we Lwowie nie mogłem sobie odpuścić. A wszystko z inicjatywy Oresta Cymbały zakochanego w polskiej kulturze, dzięki piosenkom pana Janusza. O samym koncercie można napisać oddzielny odcinek, ale nie będę już Państwa tym zanudzał. Powiem tylko – było to wspaniałe i jakże wzruszające wykonanie jego piosenek zarówno przez polskich jak i ukraińskich wykonawców. Szkoda tylko, że na koncert nie dojechała jego żona ale też jego muza – Krystyna Maciejewska, która z taką pasją pielęgnuje jego dorobek. Budujące w tym wszystkim jest jednak, że dzisiejszy Lwów przypomina nam tego artystę i jego tak bogaty artystyczny dorobek.