Policja. Paralizator
Nie tak dawno media raczyły nas mrożącymi krew w żyłach informacjami o policjantach i ich umiłowaniu do paralizatorów. Po tych wszystkich rewelacjach nie dziwi więc fakt, że co bardziej wrażliwsi (m.in. ja) z niepokojem spoglądają na przedstawicieli tej profesji. Rzecz jasna nie można popadać w psychozę, prawda zawsze leży pośrodku. To, że kilku funkcjonariuszom spodobało się „pieszczenie” delikwenta prądem, nie oznacza jeszcze, że każdy policjant to potencjalny paralizatorohobbysta lub jak kto woli praralizatoroholik.
Jako umysł dociekliwy postanowiłam przyjrzeć się bliżej paralizatorowi i zgłębić tajemnicę jego popularności. Niewątpliwie przedmiot ten należy do gadżetów, a te uwielbiają przedstawiciele płci męskiej, do których należą i policjanci. Ponadto jest to urządzenie, którego posiadanie daje poczucie kontroli i dominacji – czasowy paraliż układu mięśniowo-nerwowego to jest właśnie to! Nie można również zapominać o czymś tak naturalnym, jak zwyczajna chęć wypróbowania sprzętu (czyt. paralizatora). Postawmy się na miejscu policjanta, który otrzymuje służbowy ekwipunek. I co dalej? Ma z niego nie skorzystać? To może grozić reperkusjami ze strony szefostwa, a nikt nie chce przecież podpaść pracodawcy, prawda?
Trzeba przyznać, że na rynku kuszą różnego rodzaju paralizatory, aż korci, by wypróbować, który najlepszy. Otóż mamy paralizatory strzelające na odległość, dotykowe oraz rażące gazem pieprzowym. Wow! To nie wszystko, są i paralizatory strzelające, które posiadają katridż (cokolwiek to jest) zasilany sprężonym azotem wystrzeliwującym dwie sondy. Teraz uwaga! Po wbiciu w ciało delikwenta przesyłają impuls elektryczny. W temacie paralizatorów dotykowych to mają one dwie elektrody, pomiędzy którymi wytwarzana jest wiązka elektryczna. Paralizatorem tego typu należy razić delikwenta w takie części ciała jak szyja oraz pachwiny. Przyznają Szanowni Czytelnicy, że temat jest niebywale pasjonujący. Mówiąc jednak poważnie, wzmożony napływ informacji o nadużywaniu przez mundurowych paralizatorów, spowodował swoistego rodzaju psychozę. Tak naprawdę nikt z nas nie może być pewien, czy nie doświadczy na własnej skórze kontaktu z tym elektrycznym gadżetem. Przyznam, że ostatnio byłam prawie pewna, że znajdę się w grupie „szczęśliwców”, którzy doświadczyli „elektrycznych pieszczot”. Nie to, żebym podpadła przedstawicielom prawa. Co to to nie! Jestem porządnym obywatelem i przestrzegam przepisów prawa. Jednakże może się człowiek znaleźć w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie – i to mnie właśnie spotkało.
Pewnej lipcowej nocy wracałam z przyjęcia. Jako, że odbywało się ono tylko dwie ulice od mojego domu, postanowiłam przebyć trasę piechotą – i to był mój błąd! Ledwo weszłam na chodnik, jak na ulicy zmaterializował się radiowóz. Pomyślałam sobie, że pewnie chłopaki patrolują okolicę. Przeszłam na drugą stronę chodnika i żwawo zmierzałam ku domowi. Jakież było moje zaskoczenie, gdy radiowóz nagle zawrócił na końcu drogi i ponownie zaczął jechać tą samą ulicą, z tym tylko, że teraz dużo wolniej. Wręcz czułam na plecach wzrok stróżów prawa. Przyznam, że trochę mnie to zaniepokoiło – wokoło oprócz mnie i chłopaków w radiowozie, nie było żywej duszy. Postanowiłam przyśpieszyć i wybrać drogę na skróty. W chwili, gdy skręciłam w wiadomym kierunku, usłyszałam za sobą głos:
- Może pomóc?
Strach mnie obleciał. Myśli gorączkowo kotłowały się w mojej głowie. Oczami wyobraźni widziałam siebie zaciąganą do radiowozu, potraktowaną należycie paralizatorem, a następnie wywożoną za miasto i pozostawioną samej sobie w lesie. Nawet zredagowałam w myślach błyskawicznie nagłówki gazet: „Katarzyna R. znaleziona w lesie, składa zeznania”, „Kobieta stawiała opór policjantom. Była niebywale agresywna – relacjonuje naoczny świadek” itd. Pomyślałam sobie, o nie! Nie pozwolę na to, by prasa miała używanie. Odważnie odwróciłam się w stronę radiowozu.
- Nie ma takiej potrzeby. W razie czego mam paralizator – rzuciłam bez ogródek.