Lądeckie impresje (206)
Minął kolejny rok. Z pewnym opóź-nieniem porządkuję swoją redakcyjną szufladę.
Na początku dziękuję za nadesłaną książkę „Ciekawostki z dziejów Ziemi Kłodzkiej” autorstwa p. Krystyny Oniszczuk-Awiżeń. Książka nie tylko wzbogaciła moją kłodzką półkę, ale przypomniała wiele wydarzeń i wiele też osób z przedwojennych dziejów tego regionu. Wprawdzie w przeciągu ostatnich dzesięciu lat czytaliśmy o nich na łamach naszej gazety, ale wreszcie ten bogaty materiał został zawarty w jednej książkowej pozycji. Pozycja była bez wątpienia oczekiwana przez wszystkich zainteresowanych dziejami naszej kłodzkiej „Małej Ojczyzny”. Polecam ją gorąco, czas poświęcony na jej lekturę nie będzie czasem straconym. Z niecierpliwością będę czekał na zapowiadane „Ciekawostki” z okresu po II wojnie światowej, bo też ten okres szczególnie mnie pasjonuje. Dziękuję uprzejmie Pani Krystyno za samą książkę i miłą dedykację.
Pisząc już ten odcinek dociera do mnie informacja o lądeckim Domu Zdrojowym. Wielokrotnie w swoich publikacjach pisałem, jak ten położony w samym centrum uzdrowiska obiekt wręcz straszy swoim zaniedbanym wyglądem. Psuje wizerunek uzdrowiska, będąc przykładem wyjątkowego zaniedbania. Cieszy więc zapowiedź przejęcia tego obiektu przez miasto, cieszy podpisana umowa o użyczenie obiektu co jest zapewne pierwszym krokiem do odbudowy świetności Domu Zdrojowego. Wymaga to nakładu znacznych środków, ale i przezwyciężenia wielu jeszcze zapewne barier i przeszkód. Wierzę jednak, że obecne władze Lądka- Zdroju poradzą sobie i z tym problemem. Trzymam kciuki…
Ostatnio spędziłem tydzień w nieco oddalonym Ciechocinku. Nie mogłem się jednak oprzeć porównywaniu tych dwóch uzdrowisk. Stawiałem sobie wtedy pytanie, dlaczego jedno uzdrowisko ma zawsze komplet a w sezonie wręcz nadkomplet gości i kuracjuszy, podczas gdy inni borykają się z problemem tzw. pełnego obłożenia. W Ciechocinku działa pełną parą kilkanaście dużych sanatoriów wręcz kompleksów sanatoryjnych, nie wspomnę już o pensjonatach i gościnnych pokojach. Rozbudowana baza lecznicza z basenami, ale też nie można się tu nudzić po dopołudniowych zabiegach. Na gości czekają liczne kawiarnie z wieczornymi tańcami /w sezonie jest ich blisko dwadzieścia/, Teatr Letni czy atrakcyjne imprezy plenerowe. Każde też sanatorium organizuje swoje większe lub mniejsze imprezy kulturalne. Większość kuracjuszy stanowią osoby z puli NFZ, ale też z roku na rok wzrasta ilość gości komercyjnych. Niektóre sanatoria wręcz stawiają tylko na takich. Postawiono sobie zresztą ambitny cel, że ich udział wzrośnie niebawem do poziomu 30 proc. Nie brakuje również gości zagranicznych, bowiem tutejsza baza oferuje zarówno standard przeciętny, ale i ten z najwyższej półki. Tu każdy znajdzie coś dla siebie i na swoją też kieszeń. Nie mają wprawdzie gór ani tak pięknych widoków jak na kłodzkiej ziemi, ale gości zawsze pełno. Może swoje robi właściwa promocja i pewna już legenda tego miejsca. Szkoda, że takim powodzeniem nie może się pochwalić m.in. Lądek. Zobaczmy tylko, jak np. skurczyła się tu baza sanatoryjna w ostatnich 20-30 latach. Na Ziemi Kłodzkiej mamy swoje niewątpliwe atuty, ale czy potrafimy odpowiednio je wykorzystać ? Zapewne złożony to problem, niemniej życzę kłodzkim uzdrowiskom takiego zainteresowania i takiego też napływu gości.
Zmieniam nieco temat. Z zainteresowaniem przeczytałem relację z piernikarskiego spotkania w kamienieckim pałacu. Jego celem było ukazanie bogatych tradycji piernikarstwa na pograniczu polsko-czeskim. W programie były pokazy, warsztaty, wymiana doświadczeń, prelekcje, konkursy a nade wszystko tworzenie piernikowych istnych cudów. Nie miałem okazji przybyć na to niecodzienne spotkanie, czego wyjątkowo żałuję. Wszystko odbyło się w przepięknej scenerii pałacu w Kamieńcu nieopodal Kłodzka. Pałac ten utkwił jednak w mojej pamięci jako wielka ruina, ale też jako moja pewna dziennikarska potyczka z ówczesnymi właścicielami tego obiektu.
Odwiedziłem ten pałac po raz pierwszy w latach 2008-09. Dziurawy dach, wyrwane ze ścian kable i resztki instalacji, zniszczone kompletnie schody, przegniłe stropy i zbity tynk. Wewnątrz istne gruzowisko i składowisko śmieci wszelakich. Istny obraz rozpaczy, co mogą współcześni wandale uczynić z takiej architektonicznej perełki. Przeraził mnie ten katastrofalny wprost stan. Opisałem to wtedy na łamach naszej gazety, pisząc m.in. „obraz wyjątkowego niedbalstwa, zapewne dożywa już ostatnich swoich dni. Zapewne Agencja ma wiele na głowie, ale w międzyczasie pałac może już runąć. Jak wiele zresztą obiektów runęło na tej ziemi. Próbuję poprosić o komentarz, niestety instytucje milczą…”
/Brama nr 6 i 48 z 2009 r./.
Jakie było moje zdziwienie, że po tejże publikacji odezwała się agencja zarządzająca wtedy owym pałacem. Zagroziła wręcz procesem sądowym za zniesławienie i rzekome przedstawienie pałacu w niekorzystnym dla nich świetle. Twierdzili wtedy – jak to dbają o pałac, ile to dobrego czynią dla tego zabytku, chociaż fakty temu przeczyły. Dobrze, że podczas tamtej wizyty zrobiłem pełną dokumentację fotograficzną obiektu. Po wielu nerwowych przepychankach wreszcie owa państwowa agencja odstąpiła od swoich roszczeń, zresztą niczym nieuzasadnionych. Nie mogłem przecież przepraszać za napisaną prawdę. Jedyny osiągnięty wtedy plus to nowe wciąż prowizoryczne zabezpieczenie obiektu, chociaż deszcz zalewał wciąż obiekt. Wreszcie i na szczęście obiekt trafił w inne już ręce, które przywróciły mu niemałym wysiłkiem dawny blask. Od tamtego czasu nie odwiedziłem już owego pałacu, podobno wygląda cudownie. Może kiedyś nadarzy się okazja, aby zobaczyć to na własne oczy. W każdym razie warto było wtedy „zawalczyć” piórem o ten obiekt i zwrócić tamtemu też właścicielowi uwagę na brak podstawowej opieki nad tym zabytkiem. Ale też ile niemniej wspaniałych obiektów rozsypało się wprost na naszych oczach. Cieszę się więc, że kamieniecki pałac dzisiaj rozkwita w nowych rękach i gości takie też imprezy. Wielki więc szacunek dla nowych właścicieli.
Pisząc kolejne odcinki nasuwa się mimo woli wiele wspomnień. Wspomnień jakże miłych z odkrywania tak wielu zakątków Ziemi Kłodzkiej i poznania tak wielu wspaniałych oraz ciekawych osób. To im poświęciłem wszystkie te odcinki. Czas jednak biegnie nieubłagalnie, czas zapewne kończyć ten cykl pn. „Lądeckie impresje”. Co oczywiście nie oznacza końca mojej współpracy z „Bramową” redakcją i kontaktu z samymi czytelnikami. Nadal będę nadsyłał m.in. swoje korespondencje, szukając kłodzkich akcentów często daleko od tego regionu. Liczę więc na dalszy kontakt. Tymczasem dziękuję wszystkim moim Czytelnikom za poświęcony mi czas i uwagę. Samych dobrych i tylko dobrych dni !