W Kudowie po nowemu
W poniedziałek nadzwyczajnie
Dawno to było, ale trzeba zacząć od sesji rady miejskiej zwołanej 22 czerwca w trybie nadzwyczajnym na wniosek grupy radnych w sprawie odwołania przewodniczącej Elżbiety Mareckiej-Szydło. „Szeregowi” radni przybyli w komplecie, a publiczność w sile kilkunastu osób. Tylko za stołem prezydialnym było pusto, więc nie miał kto otworzyć sesji. Za to nieźle rozkręcał się wiec i byłby się rozkręcił na dobre, gdyby zebrani nie powstrzymali emocji. Jak przykazał nasz klasyk (cytuję z pamięci): „Kiedy nie wiesz jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie”.
Najpierwsi kudowscy wybrańcy widać wiedzieli jak się zachować, to i przyzwoitością nie zawracali sobie głowy. Dlatego zapewne nie było ich nie tylko za stołem prezydialnym, ale i w magistracie. Mieliśmy tedy „bezkrólewie” w mieście, acz wybrańcy, szczęśliwie zdrowi i dorodni, mieli niebawem wychynąć z niebytu. Statut naszej gminy nie przewiduje zwołania sesji po to, żeby się nie odbyła. Ba! - kudowskiego wynalazku nie przewidzieli nawet autorzy ustawy samorządowej. Zatem trzeba by to jakoś nazwać; może… sesja nieobyczajna? To było w poniedziałek.
Zwyczajnie we czwartek
Niezupełnie zwyczajna ta sesja, bo już tradycyjnie wykorzystywana w czerwcu dla wyróżnienia najmłodszych kudowian, nagrodzenia i materialnego wsparcia ich rozwoju.
Zapewne przyjemnie było pani Mareckiej-Szydło ogłaszać owe nagrody, acz tytuł do tego zaszczytu ocaliła najpewniej w wyniku poniedziałkowej manipulacji. Jeżeli nawet po „sesji nieobyczajnej” można było wciąż jeszcze nie wiedzieć, dlaczego radni chcą odwołać swoją przewodniczącą, to pani Marecka-Szydło wykorzystała i tę kolejną okazję do rozwiania ewentualnych wątpliwości.
Na uwagę radnej Sylwii Bielawskiej, że należałoby się jakieś wyjaśnienie w sprawie sesji zwołanej a niedokonanej, pani przewodnicząca „wyjaśniła”, że miała „zdarzenie losowe”. Z bardziej oryginalnym „wyjaśnieniem” pośpieszył jej zastępca Wiktor Gucz (cytuję z pamięci): „W nocy przed sesją przycisnęło mnie, musiałem brać leki i dzwoniłem do burmistrza”.
Pan Gucz może przecież dzwonić do pana Maziarza, ile i kiedy chce, nawet kiedy go nie przyciśnie. Tylko co to kogo, zwłaszcza zaś radnych wystawionych do wiatru, obchodzi w sprawie nieodbytej sesji? Można znaleźć tylko jedno wytłumaczenie takiego tłumaczenia: wiceprzewodniczący rady chciał wykonać statutowy nadzór nad burmistrzem i przypomnieć mu o obowiązku obsłużenia sesji rady miejskiej. Ale skoro w rezultacie tej rozmowy sesja się nie odbyła, to widocznie sesji miało nie być – co założono na wstępie, a sprawcy już sami przeprowadzili przekonujący dowód.
Mylenie samorządu z nierządem zdarza się, nie tylko przez podobieństwo fonetyczne. Nawet demokrację można pomylić z pierwotną walką międzyplemienną. „Sesja nieobyczajna” to mały Pikuś wobec rozprawy z opozycyjną radną, panią Sylwią Bielawską, do której przystąpiono niebawem. Przewodnicząca wespół z jednym wyrywnym gościem z pierwszego rzędu nie mogli się doczekać, kiedy ona jemu udzieli głosu. Aż wreszcie ten gość, który ma jakiś spór sąsiedzki z naszą radną, nie dość że wręczył przewodniczącej swoje pismo, to jeszcze „dał głos”. Z jego pseudoprawniczego bełkotu wynikać miałoby, że nasza radna jest groźnym przestępcą drogowym, a ponadto wyrodną matką.
I powinna się, jego wyrokiem, natychmiast zrzec mandatu. Kiedy rozochocony nienawistnik dokonał zaplanowanej egzekucji, ale w trzewiach ciągle mu buzowało i nie potrafił już zamilknąć – pani Marecka-Szydło przypomniała sobie nagle, że powinna odebrać głos swojemu faworytowi. Dobre wrażenie, jakie usilnie starała się osiągnąć, byłoby wiarygodne, gdyby nie tak dramatycznie spóźnione. Opis zdarzeń będzie wierny, kiedy dodam, że pani przewodnicząca sama pochwaliła się, że wcześniej ona i burmistrz rozmawiali z tym osobnikiem. Obojgu zatem najwyższym przedstawicielom gminy wiadomo było, że owe pretensje sąsiedzkie mają charakter porządkowy i kwalifikują się co najwyżej do wyjaśnienia przez policję.
Sesja nadzwyczajnie druga
W tej samej sprawie odwołania przewodniczącej. Tym razem komplet za stołem prezydialnym, a właściwie nadkomplet, bo aż dwoje burmistrzów, choć radni mają rozstrzygnąć tylko jedną, swoją sprawę.
Zaraz się okazuje, dlaczego ta akurat sesja ma się odbyć, i skąd tłok za stołem: bo przewodnicząca zwołała radnych w swojej sprawie, upewniwszy się wcześniej, że nieobecny będzie radny, akurat jeden z wnioskodawców jej odwołania. Wynik głosowania okazuje się remisowy, wobec czego przewodnicząca zachowuje funkcję.
Na koniec – to już stały na opisanych trzech sesjach rytuał – głos otrzymuje reprezentant publiczności i poucza, strofuje, próbuje radnych wychowywać. To novum na kudowskich sesjach, chciałoby się rzec - obiecujące novum, gdyby mentor nie mylił się gruntownie w sprawach dość podstawowych, zwłaszcza z prawa samorządowego. Nikt jego błędów nie prostuje; raz tylko próbowała opozycja, bo to głównie ona jest „wychowywana”.
Jeden (znamienny) cytat z naszego trybuna: „Wybraliśmy was po to, żeby tu wreszcie zapanowała zgoda”. Przecież ani jeden z dwóch członów tego zdania nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Kto chciałby, niech się pobawi rozbiorem logicznym z przymiarką do faktów wyborczych. Widać w ogóle nie o treść czy sens tu chodzi, tylko o stałe pohukiwanie na opozycję. Taka permanentna presja, plus publiczne egzekucje cudzymi rękami jak wyżej, „żeby tu wreszcie zapanowała zgoda”. Czy aby wiecie, Szanowni Państwo, w co się bawicie? I w jakim celu?
P.S. Nie jestem już redaktorem „Kuriera Kudowskiego”. Musiałem się sam odwołać, bo gmina w tej sprawie też jest jakby nieobecna, choć przecież nas - tzn. „Kuriera” i mnie – powołała i zarejestrowała w sądzie. Wyjaśniła też wtedy, w inauguracyjnym numerze, dlaczego chce wydawać informator samorządowy. Jeżeli jej się teraz odechciało tej formy komunikacji z mieszkańcami, to z szacunku dla nich wypadałoby – tym razem w numerze zamykającym – przynajmniej to ogłosić, że o wyjaśnieniu już nie wspomnę. Nie wypada mi. Zresztą nie ma sprawy: kiedyś i bez „Kuriera” Kudowa radziła sobie nieźle. Przepraszam naszych PT Czytelników.