Przygoda z kuchnią dolnośląską - lobo dżasz
W ubiegłym roku wydana została przez Urząd Miasta i Gminy Radków książka kulinarna! Jej autorką jest Barbara Jakimowicz-Klein, która zaprasza „do niezwykłej podróży po Dolnym Śląsku, gdzie znaleźć można nie tylko wspaniałe zabytki i przepiękne krajobrazy, ale także wyjątkowe prace artystów ludowych i twórców rękodzieła oraz niepowtarzalne bogactwo smaków i ślady wielokulturowego dziedzictwa.”
Tak zachęcona rozpoczęłam więc tę podróż.
Jako, że współczesna kuchnia regionalna Dolnego Śląska to suma tradycji kulturalnych zamieszkującej tu społeczności, znaleźć tu można naprawdę wielką mozaikę kulinarną. Wielokulturowość, wielonarodowość znalazły swoje odbicie w bogatej i różnorodnej tradycji kulinarnej Dolnego Śląska. Po II wojnie światowej nastąpiła wymiana ludności na tym terenie i każda przybyła grupa przywiozła ze sobą swoje obyczaje, stroje, obrzędowość i smaki. Osiedlili się tu nie tylko Polacy – ze Wschodu, z centralnej Polski, repatrianci – ale także Ukraińcy, Łemkowie, Bojkowie, Dolinianie, znaleźli tu miejsce zamieszkania też Grecy, Macedończycy, itd. Każda z tych grup kultywowała swoje tradycje, stąd taka mieszkanka. Autorka badająca ten temat, podkreśla, że ślad na dawnym stole dolnośląskim pozostawiła także kuchnia francuska, niemiecka, angielska, rosyjska, żydowska, wiedeńska...
Postanowiłam więc, spróbować jedną z prezentowanych potraw – wprawdzie brzmiącą swojsko, ale nieco egzotyczną jak na Dolny Śląsk, bo pochodzącą z kuchni ormiańskiej.
Kto kultywuje tę kuchnię?
Otóż w Obornikach Śląskich, Wrocławiu, Oławie i innych miejscowościach żyją Ormianie, którzy po II wojnie światowej przybyli na Dolny Śląsk z Kresów Wschodnich (mocno już spolonizowani). Jedną z najbardziej charakterystycznych cech tej kuchni jest pikantność – i to mnie właśnie zachęciło do spróbowania, a poza tym potrawa, którą zaraz Państwu polecę, wydała mi się niezbyt skomplikowana, jak na moje umiejętności kulinarne. Chciałam wprawdzie zrobić specjał tej kuchni – maleńkie gołąbki w liściach winogron – ale, skąd wziąć takie liście??? Wybrałam więc zupę z czerwonej fasoli. Zakup produktów nie stanowił już żadnego problemu.
Przepis na zupę z czerwonej fasoli:
40 dag czerwonej fasoli,
2 l wywaru wołowego,
1 cebula,
2 łyżki oleju,
20 dag łuskanych orzechów włoskich,
1/2 strąka papryki,
sól, pieprz, zielenina
Fasolę po opłukaniu, zalać zimną wodą, potem zagotować, zdjąć pianę
i gotować na małym ogniu. Przecedzić fasolę na durszlaku, połowę rozgnieść i wymieszać z wywarem wołowym na gładką masę. Dodać podsmażoną, drobno pokrojoną cebulę, resztę fasoli, drobno posiekane orzechy włoskie, sól, pieprz, pokrojoną czerwoną paprykę i posiekaną zieleninę. Dokładnie wymieszać i zagotować.
Tak też zrobiłam.
Fasolę, po namoczeniu ok. 6 godz., gotowałam ok. 2,5 godz. do miękkości. Potem już po wymieszaniu ze wszystkimi składnikami, zgodnie z przepisem podgotowanie całości trwało jeszcze ok. 30 min. Dość więc czasochłonna potrawa, ale warto.
Kusiło mnie, żeby dodać coś od siebie, bo zupa nie była zbyt gęsta, dałam zbyt dużo wywaru. Oryginalna zupa jest raczej gęsta. Dorobiłam więc lane kluseczki z serem i pietruszką (osobno ugotowane), chyba trochę nie po ormiańsku. Jak smakowała zupa? Była pożywna i naprawdę smakowita, nawet bez kluseczek. A poza tym jakie zalety! Czerwona fasola zawiera więcej białka niż mięso, jest źródłem witamin z grupy B (m.in. B1 poprawiająca pamięć i logiczne myślenie, antydepresant), podobnie jak orzechy. Ze względu na swe walory, zupa polecana jest szczególnie na okres jesienno-zimowy. Oryginalna nazwa tej potrawy brzmi: lobov dżasz.