Czym jest przyjaźń w kontekście Marka Hłaski?
Moja już świętej pamięci babcia mawiała: Dziecko, on pięknoduch, mężem dobrym nie będzie!!! Bardzo mnie wtedy śmieszyło to dziwne słowo „pięknoduch”. W mojej dziewczęcej głowie roiły się marzenia o mężczyznach z piękną duszą, nonszalanckich, obolałych od życiowych kopniaków, niepokornych. Imponowały mi męskie przyjaźnie i niespotykane gesty solidarności facetów w rozwleczonych swetrach i rozdeptanych butach. Jedyny na wsi telewizor stojący, jak ołtarzyk w dużym pokoju pokazywał radzieckie dramaty wojenne – załogę Janka Kosa i bohaterskie czyny kapitana Klossa. Spikerka była nieosiągalnie piękna, z ładnym dekoltem, misterną fryzurą i zazwyczaj zapowiadała miłe dobranocki lub nudne przemówienia sekretarzy. Moje życie kulturalne odbywało się w wiejskiej bibliotece, gdzie z czasem zabrakło dla mnie książek do czytania, więc leciałam Marxem i dziełami Lenina. Można było jeszcze czytać Encyklopedię Powszechną, co było zdecydowanie ciekawsze, ale nie pożyczali jej do domu. Wieczorami babcia opowiadała nam o wojnie, o Ruskich, którzy strzelali z karabinów, niemieckich policjantach w czarnych mundurach, którzy zabierali chłopów ze wsi nie wiadomo dokąd, a nocami śniłam te babcine opowieści. Przerażona budziłam się z obrazem rozstrzelanych ludzi za Jasiowym polem, gdzie jeszcze w latach sześćdziesiątych wygrzebywaliśmy z piasku szczątki ludzkie, kości i czaszki ze złotymi zębami. Jeśli mnie, raczej wrażliwej dziewczynie, już same te opowieści o wojnie sprawiały tyle emocji, to co powiedzieć o takich dzieciakach jak Hłasko, którzy wojnę przeżyli? W pamięci mieli przekraczające miarę młodego człowieka przeżycia, śmierć kolegów, dramatyczne wybory; chronić siebie, najbliższych, przyjaciół? W tym niewyobrażalnym dla nas czasie, często – wybór był tylko jeden. Umierało się za najbliższych, porywając się na czyny bohaterskie, dzisiaj niezrozumiałe. Po wojnie, te dzieciaki musiały pójść do szkoły, zasiąść w ławkach nad zeszytem, nie spóźniać się, odrabiać lekcje, słuchać się nauczyciela. Zbuntowany Hłasko szybko skończył edukację. Mimo ogromnego talentu do pisania, jego marne wykształcenie, brak wiedzy ogólnej i brak zwyczajnego dobrego wychowania – pociągał go ku bardziej do podobnie jemu niedouczonych, poharatanych życiowo ludzi, niż do elit intelektualnych. Wśród wrocławskich meneli i później, wśród leśnych robotników uczył się prostych relacji z ludźmi. Jego wrażliwość i ogromne poczucie empatii pozwoliło mu nawiązywać jedynie słuszne, męskie przyjaźnie. Takie na śmierć i życie. Proste i czytelne.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych, pracując w lasach Kotliny Kłodzkiej, stanęłam wobec sytuacji zupełnie dla mnie absurdalnej. Kontrolując prace przy wyrębie lasu, zastałam podległych mi robotników kompletnie pijanych. Siedzieli przy dogasającym ognisku ze spuszczonymi głowami, kiwając się jak w chorobie sierocej, podając jeden drugiemu flaszkę z wódką na trzy gulem – jak było mało wódki, piło się po jednym gulu. Pijani byli wszyscy, brygadzista też. Zastanowił mnie ich smutek. Podejrzewając najgorsze – wypadek, śmierć robotnika, może śmierć konia do zrywki drewna – z duszą na ramieniu spytałam, co się stało? Wtedy jeden z nich, grobowym głosem oznajmił: Bo szefowo, Kazika kobita zostawiła… Zabrała dzieci i uciekła do ojców. Ta kurwa jedna krzywdę chłopu zrobiła wielką. Kazik dobry kolega jest, to my razem z nim smutek zapijamy. Zawsze to chłopu raźniej.
Takie proste pojmowanie świata rodziło proste przyjaźnie. W życiu Hłaski było ich kilka. Najbardziej spektakularna, ta z Komedą – przyniosła im obu rozwiązanie ostateczne.
Bardzo polecam niedawno wydaną przez Instytut Wydawniczy Latarnik książkę Tomasza Lacha, Ostatni tacy przyjaciele. Komeda, Hłasko, Niziński. To lektura niezwykła, zwłaszcza dla wielbicieli talentu naszego „europejskiego Jamesa Deana” i fantastycznego kompozytora Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego, autora muzyki do słynnego filmu Polańskiego „Dziecko Rosemary”. Dopiero po przeczytaniu tej książki, mamy pojęcie, czym jest ta męska przyjaźń.
Po wojnie pomiędzy ludźmi nawiązywały się niezwykle silne więzi. Mój największy przyjaciel i towarzysz życia Romeczek, często śni o kumplach z liceum, wspomina wspólne eskapady, wygłupy, szkolne i sąsiedzkie przyjaźnie. Pamięta najdrobniejsze szczegóły z życia swoich kumpli. Jeździ na spotkania rocznicowe i niestety coraz częściej na pogrzeby swoich przyjaciół, mimo ponad pół tysiąca kilometrów dzielących go od rodzinnego miasta. Dzisiaj, na ledwo poznanego człowieka, mówi się mój przyjaciel. Zapomina się o nim równie szybko, jak poznaje. Wartość słowa przyjaciel znają już tylko nieliczni.