Obamomania. Show
Wizytą Prezydenta Stanów Zjednoczonych w naszym kraju najbardziej ekscytowały się media. Zaserwowano nam istną „obamomanię”. Stacje TV prześcigały się w zapraszaniu do studia „gadających głów”, które albo się zachwycały wizytą, opowiadając co to nie będzie (czyt. partia rządząca), albo narzekały, że nic konkretnego ta wizyta nie wniesie, ale dobrze, że w ogóle będzie (czyt. opozycja).
W specjalnych programach informacyjnych, wyłuszczono nam dokładnie jakim samolotem lata Prezydent USA. Przedstawiono nam opis budowy samolotu jak i jego możliwości. Następnie omówiono samochód jakim porusza się Prezydent. Dowiedzieliśmy się między innymi, że „Bestia” jest pancerna i nawet wybuch bomby atomowej nie jest w stanie jej zniszczyć. Ekscytowano się, że w samochodzie nic nie słychać. Niestety, nie zostaliśmy poinformowani co to dokładnie znaczy. Czy Prezydent jadąc tym samochodem nie słyszy nic z zewnątrz, czy może nie słyszy sam siebie?
Wreszcie nadszedł historyczny dzień i wybiła godzina Y, gdy na niebie pojawił się tak długo oczekiwany Air Force One. Wraz z tą chwilą w mediach rozpoczął się program „Obama show”. Pierwszą sensacją jaką nas uraczono, było powiadomienie, że Prezydent przyleciał wcześniej, niż było to planowane. Na szczęście nasze służby były dobrze przygotowane i mister Obama nie musiał latać nad lotniskiem, dopóki nie wybije godzina planowanego przylotu. Następnie byliśmy świadkami wyjścia Prezydenta z samolotu, pomachania w stronę dziennikarzy i zniknięcia we wnętrzu „Bestii”. Po tym fakcie akcja ruszyła niczym w najlepszym filmie sensacyjnym, bogatym w wartkie zwroty akcji. Doniesiono nam, że Prezydent USA nieplanowanie zajechał do hotelu, w którym miał się zatrzymać na noc. Dziennikarze zachodzili w głowę, po co to zrobił? Cóż, może chciał się odświeżyć, przecież to też człowiek, prawda?
Podczas roboczego obiadu Prezydent Komorowski jak prawdziwy gospodarz, starał się, by Prezydent Obama czuł się jak u siebie. Wtrącał więc angielskie słówka w swojej przemowie. Między innymi zamiast słowa „obiedzie”, użył zwrotu „dinerze”. Obiad był elegancki. Dowiedzieliśmy się, że gości uraczono tatarem z pstrąga, musem z dyni, pieczoną piersią perliczki oraz praliną czekoladową z sorbetem pomarańczowym. Gdy Prezydent USA udał się na odpoczynek do hotelu, media poinformowały nas, że w hotelu zatrzymała się tylko ekipa amerykańskiej delegacji. Żadna stacja nie pokusiła się o nocny monitoring hotelu. Nie wiemy więc, czy Prezydent dobrze
w nocy spał i czy jadł jeszcze coś przed snem. Gdy Prezydent w hotelu spał, media nadal gorączkowo relacjonowały przebieg wizyty. Co ciekawe, w tych informacjach newsy i sensacje spychały na dalszy plan konkretne tematy, jakie miano podczas tej wizyty poruszać. I tak od kombatanta, któremu Obama uścisnął dłoń, dowiedzieliśmy się, że Prezydent ma ciepły uścisk. Wiemy więc, że nie pocą się mu dłonie. Kolejnego dnia wizyty, sensacją okazało się niepiszące pióro jakie podał Prezydentowi USA nasz Premier, aby ten mógł dokonać wpisu w księdze pamiątkowej w Kancelarii Premiera.
Reasumując, nieważny był gaz łupkowy, nieszczęsne wizy. Nam wystarczyło same show.