...I po świętach
Jak co roku pierwszy dzień po świętach wzbudza w nas stanowcze „nie „ dla bezmyślnego obżarstwa a jeszcze większe ”NIE„ dla bezmyślnego kupowania jedzenia, na zasadzie; a może wpadnie ciocia Zosia z dziećmi, przecież to żarłoki, trzeba coś mieć w lodówce na zapas. Ciocia Zosia, owszem, wpada, tyle że nie wyjada nam wszystkich zapasów z lodówki, bo właśnie odchudza się a dzieci już zapchane batonikami i wcale nie interesuje ich ni pieczona szynka, ni flaki z zasmażką, ni śledzie w śmietanie. Patrzymy tępo w otwartą czeluść lodówki, kolana cierpną nam od kucania i nijak nie jesteśmy w stanie pojąć, skąd tu się wzięło tyle żarcia. Na samą myśl o przełknięciu kolejnej porcji sałatki warzywnej w majonezie z grubym plastrem szynki lub śledzikami w oleju robi nam się niedobrze. Ale co zrobić, kiedy wyrzucić nie wolno (Dary Boże!!!) a zamrozić się nie da. Wychodzi na to, że trzeba zjeść. Katujemy zatem naszą biedną wątrobę, co to już na ostatnich nogach po tych kiełbasach, majonezach, pieczonych boczkach, solidnie podlana nalewką wujcia Tadzia albo dosładzanym, pysznym winkiem domowym. O sernikach, makowcach, torcikach nie wspo-mnę, bo co to za święta bez obfitości domowych placków? Po takim przejedzeniu nie tylko w pasie nie dopinamy guzików ale też nie dopina nam się klapka w głowie i myślenie idzie nam jakby wolniej. Nie dostrzegamy, że nasza kanapa przed telewizorem zrobiła się niebezpiecznie wygodna, że za zimno na spacer, za ciężko zasznurować buty. Przegapiamy sygnały ostrzegawcze
i zamiast załatwić obżarstwo solidnym spacerem dookoła miasta lub kilkugodzinną gimnastyką, zalegamy pod telewizorem łykając kolejną tabletkę na niestrawność. Znajomy doktor od wątroby łapie się za głowę - jeszcze nigdy nie miał tylu pacjentów z błędami dietetycznymi.
Przyjaciółka moja, osoba nadzwyczaj zamożna, wybrała się w podróż dookoła świata. Po powrocie opowiadała mi taką historię:
W czasie rejsu po Pacyfiku jej mąż zachorował na niebezpieczne zapalenie trzustki. Po wielu perypetiach wylądowali w szpitalu prywatnym w jednym z miast Ameryki Południowej. Zdenerwowana, komentowała kiepską kuchnię na statku, brak właściwej opieki lekarskiej. Miły doktor słuchał, kiwał głową
i bez większego zdziwienia przyjmował jej skargi.
Proszę pani, to już plaga te zapalenia trzustki i wątroby, tu co drugi pacjent umiera z przejedzenia. Proszę popatrzeć na te młode kobiety, przed dwudziestką śliczne i zgrabne, po dwudziestce obrastają tłuszczem, chorują. Mężczyźni czterdziestoletni z nadwagą 20 kg to już norma. Rośnie nam pokolenie dzieci z otyłością zagrażającą życiu. Pani mąż miał dużo szczęścia, że przeżył.
W miarę opowieści przestawałyśmy jeść, indyk nadziewany stawał nam w gardle. Odmówiliśmy zgodnym chó-rem deseru. Rozstawaliśmy się z mocnym postanowieniem schudnięcia. Po przyjeździe do domu zajrzałam do lodówki i patrz j.w.