Light. Dieta
Moda na zdrowy tryb życia nie przemija. Wręcz przeciwnie, rozwija się. Nie tylko specjaliści, ale i „gwiazdy” namawiają do tego, by przykładowy Kowalski dbał o zdrowie i kondycję. Należy dobrze się odżywiać, uprawiać sport i w ogóle prowadzić higieniczny tryb życia. Super! Rzeczywiście tak powinno być. Nie należy jednak przesadzać, bo szybko można wpaść w tak zwany „ślepy zaułek”. Zdrowo się odżywiać, to nie znaczy zjadać na posiłek liść sałaty i popijać go litrem wody mineralnej. Ruch fizyczny, to nie godziny spędzane na siłowni, gdzie wylewa się hektolitry potu, by wyrzeźbić mięśnie. A higieniczny tryb życia nie kończy się na jodze. Jak to z modą bywa, następuje w tym temacie lekkie przegięcie. W pogoni za „zdrowiem”, zaczynamy sobie zwyczajnie szkodzić. W myśl powiedzenia: ”co za dużo, to niezdrowo”, przesada w niczym nie jest wskazana. Moda na „zdrowy tryb życia”, stała się kolejnym produktem marketingowym, na którym można nieźle zarobić. Jak grzyby po deszczu wyrastają siłownie, trenerzy osobiści, którzy wmawiają nam, że w mig, wyrzeźbią nasze ciało. „Gwiazdy” piszą „mądre” książki, w których udzielają rad jak żyć, by się nie starzeć, nie tyć itd. Wielkie spożywcze korporacje, zalewają półki sklepowe produktami typu ”light”, które rzekomo możemy jeść bez ograniczeń, a one oprócz dostarczania nam niezbędnych dla organizmu składników będą nas jeszcze skutecznie odchudzać i niwelować cholesterol. Cóż, wszystko ładnie, ale czy to prawda? Oczywiście, że nie! I co ciekawe, my dobrze o tym wiemy, jednak chcemy wierzyć, że istnieje cudowny środek, który sprawi, że będziemy wiecznie młodzi, zgrabni i rześcy. Swojego czasu uprawiałam poranny jogging. Pomyślałam sobie, a co tam, spróbuję, może akurat coś mi to da. Owszem, dało i to sporo. Po pierwsze, sąsiedzi patrzyli na mnie dziwnie, gdy rano w dresie wybiegałam z domu. Co ciekawe, niewielu pomyślało, że robię to dla zdrowia, lecz by się wyróżnić. Mój narzeczony stwierdził, że jak już biegnę, to mogę z obciążeniem, więc nie zaszkodzi mi wstąpić wracając po świeże bułeczki. Latem jeszcze się ściągałam ochoczo z łóżka wcześnie rano, ale zimą, był to niemal fizyczny ból. Wstyd przyznać, ale zaprzestałam tego „zdrowego” sportu. Natura nie obdarzyła mnie figurą Twiggy, raczej przechylam się w stronę pani Lopez. Nie miałam nigdy z tym problemu, znaczy z zaakceptowaniem swojej sylwetki. Szczerze mówiąc, nie miałam z tym dużego problemu. Raz jednak, postanowiłam poddać się radykalnej diecie. Na początku wszystko szło dobrze. Lecz im dalej, tym było gorzej. Nadszedł wreszcie taki moment, że śniłam o jedzeniu, widziałam we śnie pyszności, niemal czułam ich smak. Rano po przebudzeniu zastawałam szarą rzeczywistość i pałaszowałam kolejną porcję musli light, w jogurcie light. Momentem przełomowy, w którym stwierdziłam, że czas najwyższy sobie odpuścić dietkę, była sytuacja, kiedy chciałam się rzucić na każdego, kto przy mnie jadł. Co mi dała „zdrowa” dieta? Nerwicę i zero zrzuconych kilogramów. Zdaje się, że tak naprawdę dla zdrowia wystarczy spacer i zasada: ”mż”, czyli mniej żreć.