Z kresowych wędrówek... Pocztówka ze Lwowa (4)
Tym razem zapraszam Państwa na lwowski rynek, wytyczony w XIV wieku za czasów Kazimierza Wielkiego. Jego centralną budowlą jest ratusz. To u jego stóp witały nas za pierwszym razem dzieci w krakowskich strojach, dzieląc się lwowskim chlebem. Obecny ratusz zastąpił w XVIII w. drewnianą poprzedniczkę. Jego portal zdobią lwy będące symbolem tego miasta. Gdy piszę ten tekst dotarła do mnie informacja o uchwale radnych w sprawie usunięcia lwów z cmentarza Orląt. Rzekomo obrażają narodowe uczucia, bowiem są symbolem „polskiej okupacji”. Dziwne, że tamte lwy są takim symbolem, natomiast lwy spod ratusza już nie. Pozostawiam to już bez komentarza. Warto jednak wejść na ratuszową wieżę, skąd wspaniały widok na całe niemal miasto. Z trudem pokonuję 350 schodków, aby i to ujrzeć.
Na pewno zachwycą nas ustawione w narożnikach rynku studnie – fontanny (dzieło H. Witwera) z antycznymi bóstwami. Zachwycają również tutejsze kamienice, każda z nich ma swoją historię i niepowtarzalny urok. Perełką jest Kamienica Królewska, która kiedyś była własnością i rezydencją Sobieskiego. Włoski dziedziniec z arkadowymi krużgankami tworzy „Mały Wawel”. Trudno ominąć m.in. Czarną Kamienicę, Pałac Biskupi pełniący swą funkcję do XIX w. Pałac Lubomirskich czy Kamienicę Groswajera. W tej ostatniej mieściła się słynna artystyczna kawiarnia „Atlas” – miejsce spotkań śmietanki Lwowa. Wprawdzie tamtej atmosfery już nie spotkałem, niemniej kawa bywa tu wyśmienita. Może na oddzielny spacer śladem dobrej galicyjskiej kuchni czy kawy zaproszę innym razem. Bo jakże pominąć słynną restaurację Baczewskich przy Szewskiej, Gazową Lampę z Łukaszewiczem i wyśmienitą kawą w tle, legendarną Szkocką, gdzie spotykał się kwiat lwowskiej profesury, Manufakturę Czekolady czy Dom Legend.
Proponuję wstąpić do katedry pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. To jedna z trzech katedr w mieście, poza unicką i ormiańską. Świątynia metropolitarna, najstarszy gotycki zabytek miasta wznoszony od 1360 r. Mury przesiąknięte są dosłownie polską historią, wszak katedra kojarzy się nam ze słynnymi Ślubami Jana Kazimierza. Historia bije tu z każdego jej zakątka. Trudno oderwać wzrok od kopii cudownego obrazu Matki Bożej Łaskawej. Oryginał wywiózł po wojnie do Krakowa abp E. Baziak. Druga kopia znajduje się w Lubaczowie – który po wojnie stał się siedzibą wygnanych lwowskich biskupów. Nie mam odwagi opisywać istnych architektonicznych i artystycznych dzieł jakie tu spotkamy. Tutaj trzeba po prostu być i to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Do katedry trafiam na uroczystość Bożego Ciała, podobnie jak i na uroczystość Wniebowzięcia – kiedy świątynia zapełniona jest tłumem wiernych. Wtedy to powszechny staje się wokół język polski. Procesję w Boże Ciało uświetniły m.in. przybyłe z polski orkiestry i bractwo kurkowe. Wzruszające kazanie głosił wtedy płocki biskup P. Libera, cytując często kresowe strofy. Przed uroczystością nabywam wianki z polnych kwiatów i ziół misternie uplecione przez rodaków z okolic Lwowa. Taki wianek wprawdzie już zasuszony nadal wisi w moim oknie przypominając mi tamten wspaniały lwowski czas. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki połączonych orkiestr dętych w naszych oczach pojawiają się łzy. Łzy wzruszenia, ale czy mamy się ich wstydzić? Wtedy wszyscy wokół stajemy się wielką kresową rodziną. Procesja przechodzi ulicami miasta aż do kościoła św. Marii Magdaleny. Modlimy się, aby i ten kościół został nam kiedyś oddany.
Wyjątkowo zapamiętałem jednak bardziej cichą wieczorną mszę, w zwykły szary dzień. Kiedy można było bardziej skupić się na samej modlitwie, jak i na… podziwianiu tutejszych witraży. To istne artystyczne perełki według projektu Józefa Mehoffera, Jana Matejki czy Tadeusza Popiela. Takie arcydzieła może poza Krakowem trudno zobaczyć w jednym miejscu. Dziękuję towarzyszącemu mi ks. Józefowi za objaśnienie religijnych zawiłości i tamtą wspólną lwowską modlitwę. Dobrze mieć takich Przyjaciół…
Lwów jest siedzibą biskupstw trzech obrządków. Trudno więc nie odwiedzić ormiańskiego kwartału. Miasto to zawsze było centrum ormiańskiej społeczności w dawnej Rzeczypospolitej, dla której tak wiele uczynili. Po zawarciu unii z Rzymem (1630) stali się katolikami obrządku ormiańskiego. Jak więc nie odwiedzić ich katedry, która jeszcze niedawno była muzealnym składem. Dzisiaj przywraca się jej blask, zachwyca m.in. mozaika w kopule dzieło Mehoffera czy malowidła ścienne dzieło Rosena – gdzie w postaciach świętych portretował ludzi ze swojego kręgu. Sam artysta ukryty jest np. w postaci św. Jana Nepomucena. Przy okazji odwiedzin proszę zwrócić uwagę na wyjątkową akustykę tej świątyni. Ormiański diakon udowadnia to chętnie zwiedzającym śpiewając swoją wzruszającą modlitwę. Do katedry przylega klasztor Benedyktynek obrządku ormiańskiego, które po wojnie przeniosły się na Dolny Śląsk. Kiedyś ta społeczność miała tu swoje szkoły, kolegium, ormiański lektorat na uniwersytecie a nawet swój bank. Wiele wniosła w rozwój miasta. Dzisiaj ich ślady można spotkać np. w Gliwicach, gdzie nadal aktywna jest jedna z trzech ormiańskich parafii. Przewodzi jej znany kresowiakom ks. Isakowicz-Zaleski. Ormianie jakże wielce przysłużyli się Polsce i zawsze byli jej wierni – długo by o nich pisać.
Współczesny Lwów stał się centrum kościoła greckokatolickiego, który przeżywa tu obecnie swój wyjątkowy rozkwit. Sam kościół prawosławny, teraz jeszcze podzielony, jest tu mniej widoczny niż dawniej. Odwiedzam położony na wzgó-rzu kompleks unicki, który tworzy barokowa katedra św. Jura, pałac metropolitów, brama oraz dzwonnica z najstarszym na Ukrainie dzwonem (z 1341 r.). Samo wzgórze było kiedyś kozackim obozowiskiem wojsk Chmielnickiego, które oblegało Lwów. W podziemiach katedry groby unickich biskupów, w tym grób Andrzeja Szeptyckiego, który był wnukiem A. Fredry. Dla Ukraińców to postać szczególna w dziele odrodzenia narodowego. Dla nas raczej postać kontrowersyjna z uwagi na duchowe panowanie a raczej niepanowanie w okresie wołyńskiego ludobójstwa. Katedrze trudno odmówić wyjątkowych walorów artystycznych, wszak tworzyli ją tacy mistrzowie jak B. Merretini, S. Fesinger,
J. Pinzel, Ł. Doliński czy E. Szmuglewicz. Dzisiaj to miejsce przyciąga tłumy wiernych, jest ich duchowym centrum. Dodam tylko, że znaczną większość naszych dawnych lwowskich kościołów zajmowali już od lat 90. właśnie unici.
Trafiam na ślub w katedrze św. Jura, bogata i długa jak zwykle we wschodnich obrządkach liturgia. Rodzi się nowe, może zrodzą się z tego również nowe stosunki między nami. Oby były tylko oparte na historycznej prawdzie i wzajemnym poszanowaniu.
Jeszcze raz dziękuję red. Danucie Skalskiej z „Lwowskiej Fali” za przybliżenie tak magicznego Lwowa.