Człowieczy los (cz. III)
Wraz z całym transportem z Ukrainy dostała się do Fabryki Łożysk do Samolotów tuż przy francuskiej granicy. Później przeniesiono ją do Szwajnfurtu nad Menem. Warunki pracy dla młodej dziewczyny były ponad siły. Praca trwała 12 godzin na dobę , na zmiany - dzień i noc. Obsługa tokarki odbywała się na stojąco. Wyżywienie kiepskie, ale po „diecie” na Ukrainie, nie najgorsze - 25 dkg chleba na dzień, 1/8 kostki margaryny, trochę marmolady i zupa z brukwi z pływającymi gąsienicami.
Po wojnie Mama już nigdy nie jadła ani kalarepy, ani kapusty.
Dziwił mnie, jako dziecko, stosunek Mamy do ludzi - zawsze oceniała ludzi indywidualnie - nie uznawała odpowiedzialności zbiorowej. Kiedy wspominała życie obozowe poza bardzo przykrymi wspomnieniami potrafiła pamiętać o staruszku Niemcu, który, gdy dozorował ich przy pracy, miał łzy w oczach. Za pieniądze za pracę , które mu oddawała, kupował jej słonecznik narażając się pracodawcom, Mama wspominała również dentystkę, która przyjmowała więźniów i dawała im przy okazji odzież. Ale także pamiętała nadzorcę bijącego w twarz zasypiających na stojąco przy maszynach.
Pytałam Mamę dlaczego tak bezwolnie poddawali się ciemiężcom - przecież na zmianie było kilkudziesięciu niewolników i tylko 1 lub 2 nadzorców. Wtedy mama mówiła o „zmuzułmanieniu” - w wyniku niedożywienia i stresu ludzie stają się pogodzeni z losem i niezdolni do samoobrony. Ale opowiadała też o buncie jaki zorganizowała wśród więźniów młoda Rosjanka - nauczycielka. Bunt szybko stłumiono a ją - za karę - umieszczono w pomieszczeniu ze szczurami - tak aby współwięźniowie mogli słyszeć jej krzyk. Nie trwało to długo bo dziewczyna zwariowała.
Z dużą pobłażliwością Mama słuchała często przy stole obficie zastawionym naszych „żarliwych” dyskusji ideologicznych i stwierdzała: „nie zapędzaj się bo nie wiesz jakbyś się zachowała w warunkach dopóki się w nich nie znajdziesz - nie oczerniaj ludzi zbyt pochopnie”.
Pod koniec wojny pod ogrodzenie obozu zaczęli przychodzić Polacy - robotnicy pracujący w gospodarstwach rolnych. Jednym z nich był mój przyszły ojciec Jakub Sądej, który dostał się na roboty z podrzeszowskiej wsi. Wpadła mu Mama w oko, mimo obozowej diety dość pulchna w stosunku do innych, i urodziwa Ukrainka. Zaczęli się przez płot dogadywać. Przynosił Mamie żywność od gospodarza a pod koniec wojny pomógł uciec z obozu i ukrył w lesie do czasu wkroczenia wojsk radzieckich.